Zaginieni w parkach Ameryki
Zrządzeniem losu, a może i efektem precyzyjnych kalkulacji, tworzenie tego materiału przypadło krótko po Tygodniu Parków Narodowych USA. Stany mogą poszczycić się imponującą listą 63 takich miejsc ustanowionych przez Kongres na mocy specjalnych aktów. Są to tereny o dużej powierzchni i niezwykłych walorach przyrodniczych. Z uwagi na rozpiętość sfer klimatycznych w Ameryce można podziwiać niesamowicie różne od siebie, niezwykłe krajobrazy: od kanionów w Dolinie Śmierci, przez rzeźbę polodowcową Montany, aż po wodospady i gejzery w obrębie Yellowstone. Wiele osób, nie tylko Amerykanów, przybywa co roku w różnych porach roku, by móc na własne oczy dojrzeć cuda przyrody, a także obcować z naturą. Istnieje wiele stref rekreacyjnych oraz szlaków dostępnych dla pasjonatów spędzania czasu właśnie w ten sposób. Często całe rodziny wybierają parki jako cel wakacyjnej podróży, by cieszyć się aktywnym wypoczynkiem na campingach, biwakach i domkach letniskowych. Niestety, wśród gęstych drzew, śliskich stoków i rwących potoków czasami niezwykle łatwo się zgubić. Rzeczywiście – raporty dotyczące ludzi mylących szlaki lub dzieci oddalających się zbyt daleko od rodziców podczas zbierania jagód nie są niczym niezwykłym. Co jednak, jeżeli ślad po zaginionym znika kompletnie?
Takie sprawy, łącznie z dochodzeniami obejmującymi podejrzenia popełnienia przestępstw, na przestrzeni lat były na tyle liczne, że otrzymały własny kod policyjny. Przypadki te stały się przedmiotem dyskusji i wysnuwania teorii spiskowych, a były policjant David Paulides dokonał zestawienia 411 udokumentowanych przypadków zaginięć na terenie parków narodowych w Ameryce Północnej w latach 1868-2010 w książce „Missing 411”. Niemożliwe jest szczegółowe omówienie każdej sprawy z osobna, jednakże analizując ich okoliczności, można zauważyć pewne podobieństwa.
Charakterystyczną cechą jest niewątpliwie wiejskie otoczenie oraz brak świadków zdarzenia. Rodzina i znajomi zaginionych są w większości zgodni co do faktu, że nie zauważyli momentu oddalenia się osoby poszukiwanej. W przypadkach spraw, z którymi związane są dzieci, ustalenie okoliczności utrudnia dodatkowo zaburzone poczucie czasu rodziców. Często czas rzeczywisty ostatniego kontaktu z nieletnim różni się w sposób istotny od danych podawanych przez osoby zgłaszające zaginięcie. Po analizie szacuje się, że pora zgłaszanych na policję przypadków oscyluje między drugą a piątą po południu. Co więcej, śledczy niezwykle często spotykali się z fenomenem dezorientacji psów tropiących. W wielu przypadkach odgrywały one bardzo ważną rolę, jednakże dokumentacja zawiera także zapisy powtarzającego się niewytłumaczalnego zachowania zwierząt. Trop urywał się nagle bądź nie zostawał w ogóle podjęty, mimo dokładnie określonej lokalizacji ostatniego pobytu osoby zaginionej.
Odrzucając już na wstępie absurdalne teorie spiskowe dotyczące zjawisk paranormalnych, policja wraz ze służbami ratunkowymi podnosi często możliwość porwania. W dużej części przypadków poszkodowani wracali w suchych ubraniach, co w połączeniu wiedzy o wzorcach pogodowych oraz okresu zniknięcia praktycznie nie mogło mieć miejsca. Osoby, które udało się odnaleźć, często cierpiały na trudną do wyjaśnienia gorączkę i chociaż były przytomne, nie posiadały wiedzy dotyczącej okoliczności zaginięcia. Zwykle również ginął przynajmniej jeden element garderoby, którego lokalizacji nigdy nie udało się ustalić. Zgodnie z doświadczeniami grup poszukiwawczo-ratowniczych (SAR), dość powszechnym wzorcem jest odnajdywanie poszukiwanych w miejscach wielokrotnie wcześniej sprawdzanych bądź na szlakach, którymi ratownicy przemieszczali się codziennie.
Chociaż przypadków zaginięć, z różnymi finałami, jest wiele, niektóre z nich sprawiają, że próba wyjaśnienia i rozwiązania zagadki tworzy jeszcze więcej znaków zapytania. Nitką, która zamiast do kłębka, prowadzi jedynie do supłów, jest chociażby sprawa Meryla Newcombe’a oraz George’a Weedena – dwójki myśliwych, widzianych ostatni raz 29 października 1959 r. Pierwszy z nich nigdy nie lubił długodystansowych wypraw, natomiast drugi nie mógł wybierać się na dalekie wycieczki ze względu na problemy z plecami. Z polowania nigdy niestety nie wrócili. Sprawa jawi się jako przypadek dziwny i bez sensu. Mężczyźni mieli do dyspozycji sprawny samochód, od którego daleko nie odchodzili, a także posiadali broń i lata doświadczenia w jej użytkowaniu. Zdawałoby się, że nie mieli czego się obawiać, do tego wykluczono potencjalny atak niedźwiedzia, ponieważ te hibernowały w październiku. Ze względu na śnieg nie mogli również odejść daleko, jednak nigdy nie odnaleziono żadnego śladu myśliwych, nawet po ponownych poszukiwaniach po wiosennych roztopach. Z problemem braku ciała policja mierzy się w wielu przypadkach. W lipcu 1997 r. Bernard Champagne, osiemdziesięcioletni mieszkaniec Val Cote, wybrał się na spacer. Gdy niedługo po tym opiekun domu zorientował się, że mężczyzny nie ma, od razu wszczął poszukiwania z uwagi na zdrowie Bernarda. Nigdy nie odnaleziono żadnego śladu przybliżającego do rozwiązania sprawy. Pozornie przypadek ten nie daje pola do popisu zwolennikom różnorakich spekulacji, jednak tajemnicze jest to, jak daleko może odejść człowiek w podeszłym wieku i dlaczego nigdy nie natknięto się na jakąkolwiek wskazówkę.
Poza przypadkami zaginięć myśliwych, duża część raportów z kartotek policyjnych dotyczy zbieraczy jagód. Należy przy tym zaznaczyć, że wykluczono możliwość poniesienia śmierci w wyniku ataku niedźwiedzia. Idealnym przykładem jest tu sprawa Johnniego Lembkego, nastoletniego zbieracza. Z relacji świadków wynika, że koszyk chłopaka, napełniony do połowy, odnaleziono niedaleko miejsca, gdzie ostatnio był widziany. Co ciekawe, gdy sprawę opisała gazeta „Evening Telegram” w numerze z 12 sierpnia 1910 r., na łamach pisma zaprezentowano teorię wyjaśniającą, jakoby Johnnie miał odnaleźć gniazdo jastrzębia i zostać porwany przez ptaka. Wywód ten brzmiał jednak niezwykle niewiarygodnie, zwłaszcza, że zaginiony miał 15 lat, był więc stanowczo zbyt ciężki jak na potencjalny cel tego drapieżnika.
W latach 1868-2010 w parkach narodowych Ameryki Północnej zaginęły setki osób, w tym 411 jedynie na terenie Stanów Zjednoczonych. Nieliczni świadkowie utrzymują, że część osób poszukiwanych wcześniej zgłaszała spostrzeżenia dotyczące cieni, ruchu bądź niezidentyfikowanych osób wśród drzew, jednak nie ma na to oficjalnego potwierdzenia. Jedna z odnalezionych szczęśliwie kobiet, Eloise Lindsay z Karoliny Południowej, zeznała, że była w lesie śledzona, a później ścigana wiele dni przez grupę nieznanych mężczyzn. Policji nigdy nie udało się ustalić tożsamości tych osób. Co więcej, w licznych przypadkach zaginięć dzieci udokumentowano krzyki tuż przed zdarzeniem. Doprowadza to do konkluzji, że część nieletnich nie oddaliła się z własnej woli. Gdyby celem ich było samotne eksplorowanie parku, zachowywałyby się cicho, by nie alarmować rodziców.
FBI do tego typu spraw angażowane jest stosunkowo rzadko, jedynie, gdy istnieje podejrzenie użycia przemocy, porwania lub morderstwa. W pozostałych przypadkach wszelkie działania nadzorowane są przez lokalnego szeryfa i policję. Poszukiwania na rozległych, dzikich terenach stanowią wyzwanie dla służb ratunkowych, a na niekorzyść działa także czas. Limit przetrwania w parku wynosi zwykle tydzień. Nie znaczy to oczywiście, że należy unikać otwartych terenów za wszelką cenę i zrezygnować z możliwości, jakie oferuje nam sama przyroda. Jednakże warto podkreślić, jak ważne jest przy tym bezpieczeństwo i świadomość, że piękna, dzika natura, którą mamy okazję podziwiać, może być także niezwykle myląca oraz zdradliwa.
Weronika Dobrzyńska
Komentarze
Prześlij komentarz