Piękny i Bestia
Lato w pełni, sezon urlopowy trwa w najlepsze, a jednak "wielka polityka" nie zna słowa "wakacje". Podczas gdy większość z nas odpoczywa na ciepłym piasku, nad morzem albo urządza przyjemny biwak na łonie natury, "najważniejsi" tego świata nieustannie planują spotkania na szczycie, obmyślają strategie i plany działania na kolejne lata. Niewątpliwie Barack Obama jest najbardziej (a przynajmniej dużo bardziej niż inni na podobnych stanowiskach) zapracowanym człowiekiem na świecie, jako prezydent ogromnego, a zarazem tak liczącego się w świecie mocarstwa jakim są Stany Zjednoczone. Trzeba jednak pamiętać, że prezydent nie pracuje sam, stoi za nim szereg doradców, asystentów, sekretarzy i oni - Secret Service. Agenci pracują w wymiarze 24/7, pod ogromną presją i w stanie najwyższej gotowości. Artykuł ten jednak nie będzie poświęcony samym funkcjonariuszom (chociaż ich praca niewątpliwie zasługuje na więcej uwagi). Bardziej interesujące są dla mnie technologie używane przez Secret Service i nowoczesny sprzęt jakim dysponuje agencja. Tak więc dziś "dwa słowa" o Air Force One oraz The Beast.
Air Force One
Theodore Roosevelt był pierwszym z amerykańskich prezydentów, który miał możliwość przelotu samolotem na niewielkie odległości, a nastąpiło to już w 1910 roku. Trudno w tym czasie było mówić o "samolocie prezydenckim", nie mniej jednak była to przełomowa chwila. Era prezydentów latających na pokładach statków powietrznych rozpoczęła się tak naprawdę dopiero od prezydentury Franklina D. Roosevelta. Okres II wojny światowej i niebezpieczne głębiny oceanu przepełnione niemieckimi U-botami zmusiły najwyższych rangą dyplomatów do korzystania raczej z drogi powietrznej, niż morskiej. Każdy kolejny prezydent USA, w jakiś sposób wpłynął na zmieniający się kształt i zaawansowanie technologiczne samolotu. Swoja nazwę Air Force One, oficjalnie otrzymał w 1962 roku. Nadanie niepowtarzalnej nazwy było jednak rozważane już wcześniej, po 1953 roku. Do 1962 roku samolot prezydencki, zanim otrzymał swoją nazwę, oznaczany był numerem 8610, jak to czyni się w przypadku zwykłych samolotów rejsowych. Jak się później okazało, nie był to jedynym samolot o tym numerze obecny w przestrzeni powietrznej (ten sam numer samolotu nosił samolot linii Eastern Airlines). Co mogło skutkować nawet tragicznymi zdarzeniami (zapewne chodziło tu o pojawianie się na radarach, dane lotów etc.). Od 1953 roku, a oficjalnie od 1962 roku o takiej pomyłce nie mogło być już mowy. Zbędne wydaje mi się przytaczanie w tym miejscu danych dotyczących pojemności, modelu samolotu czy struktury zewnętrznej (muszę się przyznać, że nie czuję się na siłach opisać zmiany co do modeli Boeingów), ponieważ w tym wypadku liczy się wnętrze maszyny. Piękne – jedno słowo, którym można określić dostępne w Internecie zdjęcia. Ale chyba nawet zdjęcia nie potrafią wszystkiego odpowiednio zobrazować, skoro do samolotu przyległa łatka "latający pałac" czy nawet "latający Taj Mahal". Wywiążę się jednak z "badawczych" obowiązków i wspomnę, iż obecny samolot prezydencki wykonany jest z surowców odpornych na wybuch bomby termonuklearnej (oczywiście nie w bezpośrednim kontakcie, ale w zachowaniu pewnej odległości od miejsca detonacji), "uzbrojony" w 57 różnego rodzaju anten oraz 370 kilometrów przewodów. Ponadto samolot może być tankowany zarówno na lądzie, jak i w powietrzu. Prawdziwym skarbem jest jednak wnętrze: apartament prezydencki (dwa łóżka + łazienka z wanną i prysznicem + siłownia), 6 toalet, dwie łodzie ratunkowe, 85 telefonów, sala konferencyjna, 4 komputery, 2 fotokopiarki, własny system telewizyjny, gabinet lekarski (mogący w każdej chwili zamienić się na salę operacyjną!) oraz osobne kabiny dla doradców i prasy. Jeśli zaś chodzi o wyżywienie to kuchnia na pokładzie w jednej chwili zdolna jest wydać ponad 100 posiłków (szacowane jest, że w skład załogi wchodzą 23 osoby, natomiast maksymalna liczba osób możliwych do przewiezienia jako pasażerów to 70). Zapasy sporządzone w kuchni mogą wystarczyć nawet na tygodniowe wyżywienie dla grupy 100 osób.
Air Force One
Theodore Roosevelt był pierwszym z amerykańskich prezydentów, który miał możliwość przelotu samolotem na niewielkie odległości, a nastąpiło to już w 1910 roku. Trudno w tym czasie było mówić o "samolocie prezydenckim", nie mniej jednak była to przełomowa chwila. Era prezydentów latających na pokładach statków powietrznych rozpoczęła się tak naprawdę dopiero od prezydentury Franklina D. Roosevelta. Okres II wojny światowej i niebezpieczne głębiny oceanu przepełnione niemieckimi U-botami zmusiły najwyższych rangą dyplomatów do korzystania raczej z drogi powietrznej, niż morskiej. Każdy kolejny prezydent USA, w jakiś sposób wpłynął na zmieniający się kształt i zaawansowanie technologiczne samolotu. Swoja nazwę Air Force One, oficjalnie otrzymał w 1962 roku. Nadanie niepowtarzalnej nazwy było jednak rozważane już wcześniej, po 1953 roku. Do 1962 roku samolot prezydencki, zanim otrzymał swoją nazwę, oznaczany był numerem 8610, jak to czyni się w przypadku zwykłych samolotów rejsowych. Jak się później okazało, nie był to jedynym samolot o tym numerze obecny w przestrzeni powietrznej (ten sam numer samolotu nosił samolot linii Eastern Airlines). Co mogło skutkować nawet tragicznymi zdarzeniami (zapewne chodziło tu o pojawianie się na radarach, dane lotów etc.). Od 1953 roku, a oficjalnie od 1962 roku o takiej pomyłce nie mogło być już mowy. Zbędne wydaje mi się przytaczanie w tym miejscu danych dotyczących pojemności, modelu samolotu czy struktury zewnętrznej (muszę się przyznać, że nie czuję się na siłach opisać zmiany co do modeli Boeingów), ponieważ w tym wypadku liczy się wnętrze maszyny. Piękne – jedno słowo, którym można określić dostępne w Internecie zdjęcia. Ale chyba nawet zdjęcia nie potrafią wszystkiego odpowiednio zobrazować, skoro do samolotu przyległa łatka "latający pałac" czy nawet "latający Taj Mahal". Wywiążę się jednak z "badawczych" obowiązków i wspomnę, iż obecny samolot prezydencki wykonany jest z surowców odpornych na wybuch bomby termonuklearnej (oczywiście nie w bezpośrednim kontakcie, ale w zachowaniu pewnej odległości od miejsca detonacji), "uzbrojony" w 57 różnego rodzaju anten oraz 370 kilometrów przewodów. Ponadto samolot może być tankowany zarówno na lądzie, jak i w powietrzu. Prawdziwym skarbem jest jednak wnętrze: apartament prezydencki (dwa łóżka + łazienka z wanną i prysznicem + siłownia), 6 toalet, dwie łodzie ratunkowe, 85 telefonów, sala konferencyjna, 4 komputery, 2 fotokopiarki, własny system telewizyjny, gabinet lekarski (mogący w każdej chwili zamienić się na salę operacyjną!) oraz osobne kabiny dla doradców i prasy. Jeśli zaś chodzi o wyżywienie to kuchnia na pokładzie w jednej chwili zdolna jest wydać ponad 100 posiłków (szacowane jest, że w skład załogi wchodzą 23 osoby, natomiast maksymalna liczba osób możliwych do przewiezienia jako pasażerów to 70). Zapasy sporządzone w kuchni mogą wystarczyć nawet na tygodniowe wyżywienie dla grupy 100 osób.
The Beast
Najważniejszy samochód poruszający się po szosach i bezdrożach tego świata – samochód prezydenta Baracka Obamy, zwanym potocznie The Beast (z ang. bestia) lub Obamamobile. Po raz pierwszy zwróciłam uwagę na ten pojazd podczas wizyty Baracka Obamy w Polsce, w 2011 roku. Pamiętam wówczas relacje komentatorów telewizyjnych, opisujących przejazd Obamy z lotniska pod Grób Nieznanego Żołnierza w Warszawie, zachwycających się tą, na pozór przeciętną, czarną limuzyną. No właśnie, ale ze zwyczajną limuzyną łączy ją chyba tylko kolor, bo możliwości tej maszyny są naprawdę imponujące. W czasie oglądania relacji z wizyty zdążyłam tylko zauważyć pancerny charakter drzwi auta, kiedy Prezydent Obama z niego wysiadał, ale tak naprawdę cały samochód to w rzeczywistości czołg. Limuzyna posiada kuloodporne szyby, opony i karoserię. Ma on na tyle wytrzymałą konstrukcję, że w razie wybuchu bomby, bezpośrednio pod nim lub w bliskiej odległości, pasażerowie nie ulegną obrażeniom. Na pokład (te gabaryty chyba mogą już tak nazwać) może zabrać 7 osób. Limuzyna jest na tyle hermetyczna, że podobno bez problemu ochroni pasażerów przed ewentualnymi próbami użycia wobec nich broni biologiczno-chemicznej, a w razie potrzeby sama jest w stanie generować powietrze. Posiada również specjalne oświetlenie i noktowizory do pracy po zmierzchu. Stanowi ona swego rodzaju gabinet prezydenta na kółkach. Co ciekawe samochód nie posiada żadnej marki, chociaż jego twórcami są specjaliści z firm Cadillac i General Motors.
Najważniejszy samochód poruszający się po szosach i bezdrożach tego świata – samochód prezydenta Baracka Obamy, zwanym potocznie The Beast (z ang. bestia) lub Obamamobile. Po raz pierwszy zwróciłam uwagę na ten pojazd podczas wizyty Baracka Obamy w Polsce, w 2011 roku. Pamiętam wówczas relacje komentatorów telewizyjnych, opisujących przejazd Obamy z lotniska pod Grób Nieznanego Żołnierza w Warszawie, zachwycających się tą, na pozór przeciętną, czarną limuzyną. No właśnie, ale ze zwyczajną limuzyną łączy ją chyba tylko kolor, bo możliwości tej maszyny są naprawdę imponujące. W czasie oglądania relacji z wizyty zdążyłam tylko zauważyć pancerny charakter drzwi auta, kiedy Prezydent Obama z niego wysiadał, ale tak naprawdę cały samochód to w rzeczywistości czołg. Limuzyna posiada kuloodporne szyby, opony i karoserię. Ma on na tyle wytrzymałą konstrukcję, że w razie wybuchu bomby, bezpośrednio pod nim lub w bliskiej odległości, pasażerowie nie ulegną obrażeniom. Na pokład (te gabaryty chyba mogą już tak nazwać) może zabrać 7 osób. Limuzyna jest na tyle hermetyczna, że podobno bez problemu ochroni pasażerów przed ewentualnymi próbami użycia wobec nich broni biologiczno-chemicznej, a w razie potrzeby sama jest w stanie generować powietrze. Posiada również specjalne oświetlenie i noktowizory do pracy po zmierzchu. Stanowi ona swego rodzaju gabinet prezydenta na kółkach. Co ciekawe samochód nie posiada żadnej marki, chociaż jego twórcami są specjaliści z firm Cadillac i General Motors.
The Beast aka Obamamobile |
The Beast aka czołg |
Ogóle założenia przy konstrukcji zarówno Air Force One jak i Obamamobile, są jasne – umożliwienie prezydentowi sprawnego dowodzenia siłami zbrojnymi z bezpiecznego miejsca, w momencie gdy kraj wydaje się być w realnym zagrożeniu, a Biały Dom nie będzie w stanie spełniać tej funkcji. Tak jak wspominałam na początku, mojego artykułu te dwa "pojazdy mechaniczne" są jedynie częścią działalności Secret Service. Każda podróż prezydenta czy to lądowa czy powietrzna, składa się z jeszcze bardziej złożonych procedur (np. konwoje powietrzne, motocyklowe eskorty) oraz konieczności zachowania pewnych standardów.
Człowiek jest tylko człowiekiem i ma prawo zawieść, nie wspominając już maszynie. Nigdy nie jesteśmy w stanie na 100% przewidzieć skutków takiej czy innej decyzji potencjalnego napastnika, a tym samym zagwarantować "murowanego niebezpieczeństwa". Można zarzucić Amerykanom wiele, nie mniej Polacy powinni nauczyć się jednego od Amerykanów. Prezydent to prezydent. Głowa państwa, najdostojniejsza persona w kraju i takich standardów należy się też spodziewać po otoczeniu. Niezależnie od wewnętrznych relacji politycznych w kraju, prezydent powinien mieć zapewnioną odpowiednia i kompetentną ochronę.
Anna Wierzbińska
Człowiek jest tylko człowiekiem i ma prawo zawieść, nie wspominając już maszynie. Nigdy nie jesteśmy w stanie na 100% przewidzieć skutków takiej czy innej decyzji potencjalnego napastnika, a tym samym zagwarantować "murowanego niebezpieczeństwa". Można zarzucić Amerykanom wiele, nie mniej Polacy powinni nauczyć się jednego od Amerykanów. Prezydent to prezydent. Głowa państwa, najdostojniejsza persona w kraju i takich standardów należy się też spodziewać po otoczeniu. Niezależnie od wewnętrznych relacji politycznych w kraju, prezydent powinien mieć zapewnioną odpowiednia i kompetentną ochronę.
Anna Wierzbińska
Komentarze
Prześlij komentarz