Przyzwyczajenie do świetności

Mamy 22 września 2011 roku, późny wieczór. W centrum Montrealu jest piękna pogoda, sprzyjająca dobrej zabawie pod gołym niebem. Tego dnia wydarzy się coś niezwykłego. Tysiące ludzi zmierzają na Place des Festivals, by na nieco ponad półtorej godziny przenieść się w inną rzeczywistość. Światła ogromnej sceny gasną, na telebimach zaczynają pojawiać się obrazy zapowiadające nadchodzące widowisko. Tłum wiwatuje, klaszcze, krzyczy. Jest ich około 100,000, nikt nie jest w stanie dokładnie zliczyć, w końcu każdy był zaproszony na to święto. Wreszcie przy dźwiękach monumentalnego wprowadzenia przed fanami pojawia się 8 artystów, których łączy coś niesamowitego. Wspólna historia, historia jednego z najistotniejszych zespołów naszych czasów. Historia o nazwie Arcade Fire.

Arcade Fire: T. Kingsbury, J. Gara, R. Chassagne, Win Butler,
R. Parry, William Butler, S. Neufeld, fot. Anton Corbijn

Kiedy Win Butler zaczynał występy pod tą nazwą, dokładnie dziesięć lat przed tym wieczorem, chyba nie zdawał sobie sprawy w jak krótkim czasie uda mu się osiągnąć coś, o czym marzy każdy muzyk. Na początku tworzył zespół jeszcze z jednym znajomym. Łączyła ich wspólna pasja i chęć dzielenia się własną twórczością. Później do składu dołączyła Régine Chassange (przyszła pani Butlerowa) razem z kilkoma innymi znajomymi, by w końcu, po drobnych przetasowaniach, dramatycznych odejściach i przypadkowych spotkaniach, w 2003 roku narodził się ostateczny skład grupy. W ciągu pierwszych dwóch lat istnienia Arcade Fire, zespół wyrobił sobie taką markę, że pomimo braku albumu długogrającego, zapotrzebowanie na koncerty przekraczało możliwości pojemnościowe sal, w których grali. Sukces EPki Arcade Fire, znanej również jako Us Kids Know, tylko przypieczętował to, co miało stać się później. Dzięki potencjałowi, którzy ujrzała w nich wytwórnia Merge Records, podpisano kontrakt na debiutancką płytę.

Podczas sesji nagraniowej muzycy musieli się zmagać z osobistymi dramatami. Régine Chassagne straciła babcię, Win i William Butlerowie dziadka, a Richard Parry ciocię. Symbolicznym było więc nadanie płycie tytułu Funeral. Był to pogrzeb, który w swoim metaforycznym znaczeniu był początkiem czegoś nowego, nowej kariery, nowego, wielkiego zespołu. Zachwycające recenzje przyczyniły się do ogromnego sukcesu albumu, który został okrzyknięty jednym z największych osiągnięć w muzyce ostatnich lat, a dzisiaj jest uważany za jedno z najważniejszych wydawnictw tego wieku. Zespół zyskał sobie fanów nie tylko wśród zwykłych odbiorców i krytyków na całym świecie, ale ich twórczością zachwycili się chociażby tacy artyści jak David Bowie, David Byrne, U2, Peter Gabriel czy Mick Jagger.

Po tak znakomitym pierwszym krążku zawsze stawiane jest pytanie o przyszłość, jak zespół poradzi sobie z tzw. "syndromem drugiej płyty". Czy artyści udźwigną presję, czy powtórzą schematy, czy pójdą na łatwiznę, czy może zrobią coś nieprzewidywalnego. Muzycy Arcade Fire poszli niecodzienną ścieżką. Zakupili opuszczony kościół nieopodal Montrealu i nagrali tam Neon Bible, płytę mniej złożoną od debiutu, ale równie poruszającą. Zrobili krok na przód, tworząc dzieło o specyficznym, nieco odmiennym klimacie od swojej poprzedniczki i pełnym zaskakujących rozwiązaniach. Krytycy może i nie zachwycali się tak samo, jak w przypadku Funeral, ale wskazywano, że zespół idzie w niesamowicie interesującym kierunku, przełamując schematy i, wreszcie, tworząc coś świeżego. Tym albumem potwierdzili swoją silną pozycję w świecie muzyki alternatywnej, a ich styl, będący połączeniem baroque popu, art rocka, a nawet heartland rocka stał się rozpoznawalny na całym świecie. 

Dwa świetnie przyjęte albumy pod rząd, miliony fanów na całym świecie, status gwiazdy muzyki alternatywnej. Taki los spotkał Arcade Fire po drugiej płycie, zaledwie 6 lat po powstaniu. Co teraz? Nagranie trzeciego, równie poważanego i szanowanego wydawnictwa udaje się bardzo rzadko. Tymczasem zespół wszedł do studia zaledwie rok po premierze Neon Bible, by zabrać się do pracy nad jej następcą. Tym razem inspiracją były lata młodzieńcze Wina i Williama Butlerów, którzy dorastali na przedmieściach Houston. Chcieli, aby płyta ta oddawała klimat tego, co działo się w ich rodzinnej miejscowości, nie wychwalała jej, nie krytykowała, ale odwzorowywała to, co czuli mieszkając tam. Efektem była stworzona z rozmachem, trwająca ponad godzinę opowieść, na którą składało się 16 utworów - The Suburbs. Ogrom dzieła, jego zaawansowanie artystyczne, ambitność i ogólny przekaz po raz trzeci podbił serca krytyków, którzy ochrzcili go mianem niemal równego Funeral, choć w swoim charakterze diametralnie różnego. Arcade Fire po raz kolejny wybrali ścieżkę, prowadzącą do nowych rozwiązań. Wraz z albumem ukazał się także krótkometrażowy film w reżyserii Spike Jonze o tytule Scenes from the Suburbs, który dopełnia całości. Prawdziwym dopełnieniem była jednak, trwająca dwa lata trasa koncertowa, promująca The Suburbs, której zwieńczeniem był występ 22 września 2011 roku w Montrealu.

Arcade Fire na scenie podczas koncertu w rodzinnym Montrealu, 22 września 2011r.

Tu jednak historia tego wielkiego zespołu nie kończy się. Muzycy stoją na scenie, dają znakomity koncert. Po zagraniu osiemnastej piosenki i ostatnich dźwiękach Sprawl II (Mountains Beyond Mountains) schodzą ze sceny. Tłum szaleje, skanduje, a artyści myślą zapewne co teraz, co zrobić, co nagrać, by nie rozczarować. Ich historia w końcu przypomina prawdziwą, muzyczną bajkę. Trzy wybitne płyty, ogólnoświatowe trasy, uwielbienie krytyków i fanów. Arcade Fire można nie lubić, można nie trawić ich muzyki, doszukiwać się nadmiernego patosu lub przesady w ich twórczości. Te 100,000 ludzi nie klaskało jednak bez przyczyny. Trzeba przyznać, że to zespół niesamowicie ważny we współczesnej muzyce rozrywkowej. Zespół, który po zejściu ze sceny ostatniego koncertu stanął przed ogromnym wyzwaniem, by stworzyć czwarty album i nie zawieść.


Oficjalna grafika, promująca czwarty album zespołu

Nieco ponad rok od wydarzeń w Montrealu, w październiku 2012 potwierdzono, że Arcade Fire jest w studiu i pracuje. Dwa miesiące później, Scott Rodger, menadżer zespołu wyjawił prasie, że w sesję nagraniową zaangażował się James Murphy, dobry znajomy zespołu oraz lider, nieistniejącej już formacji LCD Soundsystem, który sam skwitował ich nowy materiał stwierdzeniem "it's really fucking epic". Pierwszy utwór ma ujrzeć światło dzienne już 9 września, a premiera czwartego, niezatytułowanego jeszcze albumu planowana jest na 29 października 2013.  Na razie pojawiło się bardzo mało potwierdzonych informacji na temat tego wydawnictwa. Atmosfera tajemniczości i napięcia narasta, zwłaszcza po wydarzeniach z początku sierpnia. Wtedy to, 5 sierpnia podczas dwóch festiwali, Lollapalooza i Oshega, pomiędzy koncertami na ekranach pojawiły się krótkie filmiki, przedstawiające osobę piszącą słowo Reflektor. Mają one być ponoć zapowiedzią i jednocześnie tytułem nowej płyty lub singla Arcade Fire. Dodatkowo, w miastach całego świata od 1 sierpnia zaczęły się pojawiać analogiczne graffiti, co tylko wzmacnia spekulacje na temat ewentualnej wczesnej kampanii promocyjnej albumu, która wpisuje się w tak bardzo ostatnio popularny w muzyce marketing partyzancki. Sytuacja ma jednak na razie status plotki i nie ma absolutnie żadnego potwierdzenia z oficjalnego źródła. Mimo to, pojedynczy artyści graffiti wskazują na powiązanie akcji z zespołem. Na obecną chwilę jedynym materiałem prasowym, wystosowanym przez muzyków jest obraz, który można zobaczyć na ich stronie internetowej. Kiedy jednak spojrzy się na całość przedsięwzięcia, to tytuł i oprawa graficzna wydają się drugorzędne, bo przecież w tym wypadku najważniejsza jest sama muzyka.

Wśród recenzentów muzycznych trwają dyskusję na temat tego, w którą stronę poszli Kanadyjczycy. Może w muzykę taneczną spod znaku rozbudowanej wersji "Ready to Start"? Może zaczęli eksperymentować? Może w mocniejsze, rockowe brzmienia? Po trzech albumach tak znakomitych i istotnych dla historii współczesnej muzyki, co by nie zrobili, będzie to jedna z najważniejszych premier tego roku. Pora więc nie tyle wypatrywać konkretnego stylu muzycznego, ile po prostu sporej dawki dobrej muzyki. To w końcu Arcade Fire. Od 10 lat przyzwyczajają nas do tego, że nagrywają tylko świetne albumy i tego, że swoją twórczością zmieniają muzykę. Oby tym razem tradycja została podtrzymana.

Maciek Smółka

Komentarze

Popularne posty

Japoński samuraj niechciany w USA, czyli dlaczego Nissan Skyline R34 jest nielegalny w Stanach Zjednoczonych

Co kojarzy nam się z USA? Subiektywny przegląd amerykańskiej kultury

What is this shit, really?