Never monkey with the truth

Co wspólnego mają ze sobą Pentagon Papers, Watergate i wiele nagród Pulitzera? Pewnie część z was wymieni nazwę jednej z amerykańskich gazet, ale gdy ograniczymy Pulitzery do siedemnastu, dodamy do tego trzy małżeństwa, dwie rozbite rodziny i przyjaźń z Johnem F. Kennedym, to łączy je jedna osoba. Osoba dzięki której dzisiejsze dziennikarstwo nie boi się obnażać trudnych spraw, nawet jeśli zamieszane są w nie osoby sprawujące władzę. Człowiek, który wierzył w integralność dziennikarstwa i zwracał uwagę na wpływ jaki publikacja ma na społeczeństwo. Tą osobą jest Ben Bradlee, były redaktor naczelny "The Washington Post", zdobywca Prezydenckiego Medalu Wolności, który 21 października b.r.,w wieku 93 lat opuścił ten świat.


Ben Bradlee, a właściwie Benjamin Crowninshield Bradlee, urodził się w rodzinie tzw. WASP o arystokratycznych korzeniach, której los, podobnie jak wielu innych, odmienił się w czasie Wielkiego Kryzysu. Jednak konotacje z najbogatszymi w Stanach Zjednoczonych pomogły opłacić prywatne wykształcenie zarówno Bena jak i dwójki jego rodzeństwa. Życie nie było jednak łatwe, mając 14 lat przyszła ikona dziennikarstwa zachorowała na polio, które dzięki pomocy innych udało mu się przezwyciężyć. Rok później po raz pierwszy zetknął się z prasą. Następnie jak nakazywała tradycja rodzinna, poszedł na Harvard, gdzie poznał swoją pierwszą żonę - Jean Saltonstall. Zdobył dwa dyplomy i przygotowywał się do wojny, na którą wyjechał tuż po ukończeniu college’u. Po powrocie jego przygoda z dziennikarstwem rozpoczęła się na dobre.

Początkowo pomagał tworzyć "The New Hampshire Sunday News", które nie okazało się rentowne, ale zdecydowanie poszerzyło jego wiedzę i kompetencje. Dzięki pomocy swoich wpływowych znajomych w listopadzie 1948 roku trafił na rozmowę do "The Post", ale praca tam nie satysfakcjonowała młodego redaktora, Bradlee chciał pisać o sprawach międzynarodowych , o rzeczach ważnych, co w tamtym czasie wydawało się dla niego zbyt odległe. Dlatego porzucił gazetę, z którą później będzie utożsamiany i został attaché prasowym przy Amerykańskiej Ambasadzie w Paryżu. Jednak i to stanowisko nie zaspokoiło jego ambicji i opuścił Francję dla pracy w "Newsweeku". Stanowisko korespondenta zagranicznego dało mu możliwość pisania na różnorodne tematy; od wojny w Algierii po relacjonowanie ślubu Grace Kelly. W tamtym czasie poznał także swoją drugą żonę - Antoinette “Tony” Pinchot Pittman (Bradlee zostawił ją później dla swojej trzeciej i ostatniej miłości – Sally Quinn). Związek ten doprowadził do przyjaźni pomiędzy reporterem a Johnem Kennedym, jako, że para zamieszkała w sąsiedztwie rodziny przyszłego prezydenta. Przyjaźń ta była jedną z najważniejszych w jego życiu, Bradlee nigdy nie ukrywał też, że pomogła ona jego karierze.

Jak trafił z powrotem do "The Post"? Stało się to na mocy transakcji. Bradlee wiedział, że Newsweek zostanie sprzedany, zadzwonił więc do Philipa Graham, właściciela The Washington Post Company i przekonał go by to właśnie The Washington Post Co. dokonało zakupu. Telefon ten nie tylko sprowadził go do miejsca, w którym zaczynał, ale także zapewnił mu duże pieniądze, ponieważ Graham w ramach wdzięczności zapisał mu część akcji spółki. W latach 60. XX wieku objął on stanowisko redaktora naczelnego  i wraz z Katharine Graham stworzył The Washington Post, które znamy dzisiaj.

Bradlee jest jednak najbardziej kojarzony z dwiema sprawami, które odmieniły Amerykę, a które zdarzyły się za prezydentury Richarda Nixona. Pierwszą z nich jest opublikowanie opartej na Pentagon Papers w 1971 roku, prawdziwej historii w Wietnamie. Dokumenty te trafiły początkowo do The New York Times, ale gdy administracji Nixona udało się zablokować na drodze sądowej ich dalszą publikację, Daniel Ellsberg, analityk wojskowy, przyniósł materiały do "The Post". Obawiano się oczywiście konsekwencji jakie może nieść ze sobą publikacja dokumentów. Sprawa ta mogła znacząco ugodzić w gazetę jeśli sąd uznałby opisanie jej za przestępstwo, ale Bradlee zdecydował się podjąć ryzyko, ponieważ była to historia, która miała wpływ („impact” było czymś na co naczelny zwracał największą uwagę podejmując decyzje o tym, co upublicznić, a co nie). Obie korporacje zostały pozwane za ujawnienie informacji, które według administracji Nixona, znacząco zagrażały bezpieczeństwu narodowemu. Sąd Najwyższy w  orzeczeniu New York Times v. United States postanowił, że rząd nie może ograniczać wolności prasy.

To orzeczenie miało ogromny wpływ na cały przemysł prasowy oraz na przedstawienie zdarzenia, które ujrzało światło dzienne w następnym roku, a mianowicie na upublicznienie przez Boba Woodworda i Carla Bernsteina afery Watergate. Dzieje USA zmieniła się dzięki temu na zawsze. Informacje przedstawione przez dziennikarzy, przy wsparciu ich naczelnego, doprowadziły do pierwszego i jak na razie jedynego w dziejach ustąpienia prezydenta Stanów Zjednoczonych ze stanowiska. Artykuły obnażyły korupcję i powiązania, w które trudno było uwierzyć. Ujawniły, do czego prezydent był w stanie się posunąć by utrzymać się przy władzy (przekupstwo, niszczenie dowodów, nakłanianie do fałszywych zeznań). Opublikowanie afery sprawiło, że "The Washington Post" stało się jedną z najważniejszych gazet na świecie. Decyzja, którą musiał podjąć Bradlee była trudna i ponownie mogła nieść ze sobą ogromne konsekwencje. Gazeta miała zamiar pogrążyć prezydenta, który kilka miesięcy wcześniej wygrał wybory największą przewagą głosów powszechnych jaką kiedykolwiek odnotowano w kraju. Ponadto ich informator chciał i musiał (ze względu na pełnioną funkcję) pozostać anonimowy. Obecnie od maja 2005 roku wiemy już, że „Głębokim gardłem” był Mark Felt, wicedyrektor FBI, który brał udział w śledztwie nad sprawą włamania do kompleksu budynków Watergate. Ale wtedy Bradlee, dziennikarze i cała gazeta musieli odpierać ataki, których celem było podważenie wiarygodności informatora.

Benjamin Bradlee był osobą, która miała wpływ na świat, dokonał, więc tego czego wymagał od swoich pracowników. W życiu, zarówno prywatnym jak i zawodowym, nie bał się podejmować ryzyka i zawsze chciał czegoś więcej. Odmienił dziennikarstwo i jeszcze wiele pokoleń będzie korzystać z nauki i słów, które przekazywał codziennie swoim podwładnym. Stał się on dla jednych inspiracją a dla innych wzorem do naśladowania. Jest też osobą, która dobrze wykorzystała swoją uprzywilejowaną pozycję, znajomości i dane przez innych szanse do wyższych celów.
Ola Jetz

Komentarze

Popularne posty

Japoński samuraj niechciany w USA, czyli dlaczego Nissan Skyline R34 jest nielegalny w Stanach Zjednoczonych

Co kojarzy nam się z USA? Subiektywny przegląd amerykańskiej kultury

What is this shit, really?