Filmy pocięte kosiarką

Każdy amerykanista wie, czym dla kina było zrealizowanie przez Orsona Wellesa jego debiutanckiego filmu Obywatel Kane, który pojawił się na ekranach w 1941 roku. Produkcja ta wyróżniała się bezprecedensowym kontraktem tego reżysera z wytwórnią, dzięki któremu miał prawo do ostatecznej wersji montażowej filmu, a także unikalnym sposobem narracji filmowej i nowatorskim wykorzystaniem kamery. Welles osiągnął na początku swojej kariery to, na co inni reżyserzy pracują latami. Co jednak wydarzyło się potem? Dlaczego kolejne filmy tego reżysera nie zostały zapamiętane? Czy warto jednak je obejrzeć?

Kontrakt umożliwiający powstanie Obywatela Kane’a zobowiązywał Wellesa do nakręcenia dwóch filmów. Debiut był niezwykle kosztowny, a do tego podzielił widzów i krytyków, więc wytwórnia sugerowała reżyserowi stworzenie czegoś bardziej zrozumiałego dla szerszego grona publiczności. Welles zdecydował się zatem na adaptację Wspaniałości Ambersonów Bootha Tarkingtona. Jednocześnie zaangażował się także w projekt rządowy w Ameryce Południowej, który ciekawił go dużo bardziej. Wytwórni zależało na czasie i oszczędnościach, a Welles nie byłby w stanie zajmować się dwoma filmami jednocześnie, więc za namową szefów zrzekł się prawa do ostatecznej wersji montażowej filmu. Welles wyruszył na inny kontynent po nakręceniu wszystkich scen do Wspaniałości Ambersonów, zostawiając montażyście całą listę komentarzy odnośnie tego jak ma połączyć wszystkie sceny w całość. Niczego nieświadomy reżyser uznał, że wszystkie jego poprawki zostaną ujęte. Niestety, obraz został pod nieobecność Wellesa okrojony i wycięto z niego wiele istotnych scen. Co gorsza, zmieniono zupełnie wydźwięk całej historii zastępując pesymistyczną wizję zakończenia na wersję optymistyczną. To właśnie o tym filmie Welles mówił później, że wygląda jakby był zmontowany kosiarką. A był to zaledwie początek końca jego kariery.

Wspaniałość Ambersonów, 1942

Już nigdy Welles nie uzyskał tak dużych przywilejów, jak przy Obywatelu Kane. Zawsze musiał pozostawić montaż innym, co zawsze powodowało ogromne zmiany w charakterze jego filmów. Często też Welles nie miał jak się wykłócać z wytwórnią, ponieważ - najzwyczajniej w świecie - potrzebował pieniędzy, to na inne filmy, na działalność teatralną lub po prostu na życie. Jego projekty zawsze wymagały ogromnego budżetu, którego żadna wytwórnia nie była w stanie zapewnić, a zyski nigdy nie były murowane. Tak było chociażby przy pracy nad kolejnym filmem - Intruzem - poruszającym temat faszyzmu. Welles już wcześniej pisał artykuły antyfaszystowskie w gazetach, teraz postanowił przenieść swoje idee na ekran. Jednak tutaj musiał mierzyć się z ogromną cenzurą swojej pracy oraz licznymi bezsensownymi cięciami. Reżyser przykładał uwagę do każdej najmniejszej sceny, ponieważ każda miała znaczenie dla budowy historii, ale przede wszystkim dla kreowania charakteru postaci i ich motywów działania. Przez usunięcie wielu scen krytycy i widzowie uznali film za nieczytelny. Tym razem nie zmieniono ostatniej sceny, jednakże przez to, że wcześniej wycięto fragmenty mające nam pokazać, że główna bohaterka ma lęk wysokości, nie rozumiemy zupełnie finałowej sekwencji, w której kobieta musi wspiąć się po drabinie do swojego męża i walczyć z własnymi lękami. Mimo wszelkich problemów, Welles zmieścił się w budżecie i liczył, że to zapewni mu możliwość zrealizowania kolejnych projektów.

Intruz, 1946

Głównie chodziło o projekty teatralne, którym najbardziej był oddany. Tylko tam bez problemów mógł się realizować w całości i nikt nie wtrącał mu się w produkcję. Potrzebując pieniędzy na opłacenie kostiumów do jednego ze swoich przedstawień - podobno - zadzwonił do jednego z producentów zarzekając się, że ma świetny pomysł, jeśli tylko dostanie natychmiast określoną kwotę pieniędzy. Wszystko w tej historii byłoby normalne, gdyby nie fakt, że żadnego pomysłu nie było, a Welles podał jako nazwę „świetnego pomysłu” tytuł książki, którą czytała dziewczyna siedząca nieopodal niego. Inną kwestią było to, że za wsparciem Wellesa lobbowała jego ówczesna żona Rita Hayworth, która była ulubienicą producenta, do którego zadzwonił wtedy Orson Welles. W czasie kręcenia małżonkowie jednak coraz bardziej się kłócili. Legenda głosi, że reżyser zmusił Hayworth do ścięcia jej pięknych rudych włosów oraz ufarbowania ich na blond i to właśnie w takim wydaniu pojawia się ona w Damie z Szanghaju, o której mowa. Dodatkowo Rita bardzo chciała utrzymać swój wizerunek z Gildy, ale Welles całkowicie odmienił charakter jej postaci, kreując ją na osobę podstępną i złą. Hayworth zniechęciła do siebie widzów, nie zagrała później w żadnym lepszym filmie i powoli zniknęła z ekranów. A Welles przeniósł się do Europy uciekając od ograniczającego go Hollywood, które - jak w przypadku wcześniejszych filmów - skrytykowało Damę z Szanghaju.

Dama z Szanghaju, 1947

Jednym z jego ostatnich ważniejszych filmów był Proces, który sam reżyser uważał za swój ulubiony i najlepszy jaki zrobił. Jest to ekranizacja znanego dzieła Franza Kafki, ale oczywiście z widocznym wellesowskim piętnem. Lata 60. były już dla Wellesa pewniejsze, ponieważ powoli zyskiwał status klasyka, reżysera ważnego i wybitnego, więc łatwiej było mu znajdywać fundusze na swoje projekty. W roli zagubionego Józefa K. obsadzono znanego z roli w Psychozie Anthony’ego Perkinsa. Proces jest filmem najbardziej awangardowym w filmografii Wellesa, a także najmniej skracanym, obcinanym i cenzurowanym. Jest także świetnym przykładem na to, jak można zainspirować się i zrobić oryginalną adaptację filmową popularnej książki. Krytycy początkowo uznali film za przerysowany i zbyt rozwlekły, jednakże po latach często stawiają go wyżej niż Obywatela Kane’a.

Proces, 1962

Filmy te są na pewno warte uwagi głównie dlatego, żeby zwrócić uwagę, jak bardzo różnią się od niezwykle dopracowanego Obywatela Kane’a, chociaż wyszły spod ręki tego samego twórcy. I faktycznie, część z nich wydaje się chaotyczna, sceny nie wynikają z siebie, część jest po prostu nudna. Jeśli jednak pomyślimy o tym, jaka wizja stała za każdą z tych produkcji i „pogdybamy” - co by było, gdyby umożliwiono Wellesowi zrobić dokładnie to, co chciał - oglądanie tych filmów może sprawić wielką przyjemność. Możliwe, że właśnie dzięki tym filmom pamiętamy tylko Obywatela Kane’a, ponieważ był jedynym, który Orson Welles zrealizował od początku do końca według swojej wizji i na swoich zasadach. Możliwe, że każdy kolejny film mógłby przyćmić jego debiut, więc może lepiej, że stało się tak, jak się stało.


Marta Kononienko

Komentarze

Popularne posty

Japoński samuraj niechciany w USA, czyli dlaczego Nissan Skyline R34 jest nielegalny w Stanach Zjednoczonych

Co kojarzy nam się z USA? Subiektywny przegląd amerykańskiej kultury

What is this shit, really?