Trump vs. Biden - analiza wyborów prezydenckich 2020
Przez ostatnie tygodnie oczy wszystkich zwrócone były w stronę Stanów Zjednoczonych. Wielu obserwowało pierwszy etap wyborów, rozwój kampanii wyborczej oraz nie mogło doczekać się ostatecznego rozstrzygnięcia. Cały świat szumiał od spekulacji, oceny kandydatów oraz szczegółowych analiz rozwoju całego procesu. Studenci Amerykanistyki (i nie tylko) śledzili z uwagą mapę live z przebiegiem głosowania, a przedłużający się brak rozstrzygnięć z Nevady spędzał niektórym sen z powiek. Zaledwie kilka dni temu imperium na moment zamarło, a wielu z niecierpliwością czekało, by dowiedzieć się, kogo Ameryka uczyni swoim czterdziestym szóstym prezydentem. Jak już wiemy, to Joe Biden wraz z rodziną wprowadzi się wkrótce do Białego Domu.
Obie kampanie kandydatów były prowadzone dość wyjątkowo. Prezydent Donald Trump zaczął swoją już w dniu poprzednich wyborów, dążąc do reelekcji. Na początku owszem, wskaźniki gospodarcze utrzymywały się na dość wysokim poziomie i miał duże szanse na wypracowanie zaplecza na tyle silnego, by zwyciężyć. Jednak nagle nadeszło coś, czego nikt się nie spodziewał. Na globalną pandemię nie byli przygotowani ludzie, gospodarka, ani głowy państw. Kwestia wirusa COVID-19 została omówiona wielokrotnie i możliwe, że przyczyniła się do końcowych wyników. Na korzyść Trumpa nie przemawiała m.in. strategia, wedle której początkowo poddawał pod wątpliwość fakt istnienia zagrożenia epidemiologicznego, nie stosował się do reżimu sanitarnego oraz nie widział konieczności noszenia maski. Ze względu na obostrzenia należało również ograniczyć użycie narzędzi bezpośredniego kontaktu; jednak nawet w takich warunkach udało się przeprowadzić aż trzy debaty. Kampania bezsprzecznie była rekordowa. Joe Biden zdobył od drobnych darczyńców prywatnych największą zarejestrowaną dotychczas sumę na finansowanie działalności związanej z wyborami. Do tego nigdy wcześniej na taką skalę nie uruchomiono procedury early voting, która jeszcze w trakcie wyborów przekroczyła liczbę siedemdziesięciu milionów oddanych głosów drogą pocztową. Średnia wieku obu kandydatów także zapisała się jako najwyższa w historii. Jednak mawiają, że siedemdziesiątka to nowa czterdziestka, co widać w energii, z jaką m.in. do publicznych wystąpień podchodzą obaj panowie.
Wielu zwolenników po jednej i po drugiej stronie. Różne programy wyborcze. Różne wady i zalety. Różne koncepcje oraz idee na jasną przyszłość, a pośrodku Ameryka, której głosy są wyraźnie podzielone. Co więc zadecydowało o tym, że to właśnie Joe Biden zostanie prezydentem? Trump znany był ze swojej charyzmy, ale także kontrowersji, eklektycznego wachlarza poglądów oraz złych i dobrych decyzji, jednak umiał w swoisty sposób „zagarnąć” sympatię tłumu. Niektórzy spekulują, że w normalnych warunkach mógłby zwyciężyć. Świat niestety przestał być taki, jakim go znaliśmy wcześniej. Dlatego też, gdy na arenie pojawił się Biden - człowiek obecny w świecie polityki od wielu lat, człowiek sprawiający wrażenie spokojnego, jednoczącego - wyborcy naturalnie zwrócili się w jego stronę. Dawał bowiem wspomnienie starej, dobrej Ameryki sprzed kryzysu, do której lwia część obywateli pragnęła powrócić.
Rywalizacja była zaciekła, a stawka wysoka. Liczba głosów elektorskich w poszczególnych stanach rosła szybko zarówno po stronie demokratów, jak i republikanów. Swoista walka toczyła się również w serwisie Twitter, gdzie wielu wysoko postawionych urzędników regularnie się wypowiadało. Wśród nich pojawił się oczywiście również Donald Trump, którego niektóre wpisy zostały oznaczone przez system jako mogące zawierać nieprawdziwe, niezweryfikowane informacje. Stało się tak, ponieważ, mimo zbliżonych wyników, prezydent zapowiadał hucznie swoją reelekcję (i to kilkukrotnie) jeszcze podczas liczenia. Natomiast, gdy to Biden objął prowadzenie, na Twitterze pojawił się dość popularny post o treści „STOP THE COUNT!”. Stany jednak nie zatrzymały procesu liczenia, a zdobycie przewagi w Nevadzie oraz Pensylwanii pozwoliło Bidenowi na przekroczenie magicznego progu dwustu siedemdziesięciu głosów elektorskich, potrzebnych do zwycięstwa. Obecnie liczba ta zwiększyła się, według CNN, do trzysta sześciu.
Nowy prezydent elekt wielokrotnie wypowiadał się publicznie na temat swoich planów dotyczących prowadzenia polityki państwa. Ma przygotowane w zanadrzu konkretne działania i zapowiada, że wdrożenie ich w rzeczywistość zacznie tak szybko, jak tylko będzie to możliwe. „Ready to build back better for all Americans” – jak głosi jego hasło na portalu Twitter. Niedawno również zgodził się wypowiedzieć dla ABC News, gdzie jasno stwierdził, że będzie starał się przekonać do siebie również tych, którzy opowiedzieli się za drugim kandydatem. Daje otwarcie do zrozumienia, że stawia za cel jednoczenie kraju. Natomiast prawnicy Donalda Trumpa prężnie pracują, by przygotować pozew, jaki zapowiedziała wciąż urzędująca głowa państwa. Ma on wykazać m.in. niezgodności między oddanymi głosami, a liczbą ludności w niektórych stanach. Pojawiły się również w Internecie wpisy sugerujące, że po zakończeniu wszelkich procedur Trump ma w planach opuszczenie kraju.
Śledziliśmy wybory w USA, ponieważ, nawet jeżeli pośrednio, to będą one miały konsekwencje dla nas wszystkich. Nie da się ukryć, że ład ustalony po II wojnie światowej, umocniony przez Zimną Wojnę, od dawna przestał już obowiązywać. Specyfika problemów, z którymi się zmagamy, dotyczy natomiast niemal wszystkich państw. Globalizacja, rozwój technologii oraz wzrost znaczenia innych mocarstw na arenie światowej sprawiają, że potrzeba coraz to nowych narzędzi w prowadzeniu polityki międzynarodowej. Obecnie pozostaje nam więc tylko obserwować rozwój sytuacji i życzyć nowemu elektowi powodzenia, ponieważ Joe Biden od teraz będzie mierzył się nie tylko z problemami Stanów Zjednoczonych, ale i całego świata.
Weronika Dobrzyńska
Komentarze
Prześlij komentarz