Amerykański Gortat w polskim sosie
Dla wszystkich spoglądających nie tylko na wydarzenia z piłkarskich stadionów, ale i na koszykarskie parkiety jedną z najważniejszych informacji ostatnich tygodni było podpisanie przez Marcina Gortata nowego kontraktu z Washington Wizzards. Pięcioletnia umowa opiewająca na kwotę ok. 60 mln dolarów robi wrażenie. To jednak nie wielkie pieniądze na koncie jedynego Polaka w NBA czynią go postacią wyjątkową. Trudno bowiem oprzeć się wrażeniu, że Gortat jest najbardziej „amerykańskim” sportowcem reprezentującym biało czerwone barwy, a jego historia to coś więcej niż spełnienie American Dream.
Dlaczego w ogóle 60 milionów znajdzie się na koncie łodzianina, który po raz pierwszy piłkę do koszykówki trzymał w ręku mając 17 lat? Ostatni tak duży kontrakt Polaka stanowi niejako zwieńczenie jego kariery w NBA. Droga jaką przeszedł od wyboru z 57 numerem w mocnym drafcie 2005 roku po lipiec 2014 i podpisanie wspomnianej umowy była dość długa. Na tak duży sukces sportowo-komercyjny Gortata, jak w wielu tzw. amerykańskich snach składa się ciężka praca i trochę szczęścia. Nikomu kto sprawdził się i przetrwał kilka sezonów w amerykańskich ligach zawodowych nie można odmówić pracowitości i zaangażowania w wypełnianie sportowych obowiązków. Patrząc na rozwój Gortata wybranego w drafcie NBA ledwie trzy lata po rozpoczęciu treningów śmiało można stawiać jego etykę pracy i skupienie na treningu za wzór. Wysokich nastolatków marzących o karierze koszykarza nie brakuje. Trafić do NBA i przede wszystkim wytrzymać trudy długich sezonów udaje się nielicznym. Tym bardziej warto doceniać trzydziestolatka z łódzkich Bałut przyznającego, że z treningu schodzi dopiero wtedy, gdy pada ze zmęczenia.
Pierwiastek szczęścia w całej historii to panujący obecnie na rynku deficyt zawodników na pozycji środkowego, gwarantujących odpowiednio wysoki poziom. W konsekwencji tak solidni i doświadczeni centrzy jak Gortat stają się niezwykle pożądani przez wszystkich posiadających wolne środki w klubowym budżecie. W NBA rządzą klasyczne prawa ekonomii. Gdy popyt przewyższa podaż cena automatycznie skaczę w górę. Kontrakt Gortata jest więc oczywiście nieco przepłacony. Nie można bynajmniej stwierdzić, że Polak na swoje pieniądze nie zasłużył. Przeciwnie, zrobił wszystko by udowodnić jak dużo jest wart, a przy okazji skorzystał z sytuacji rynkowej. Szczęśliwie dla niego koniec poprzedniej umowy zbiegł się w czasie z sezonem zakończonym sukcesami zarówno klubowymi, jak i indywidualnymi rekordami.
Gortat nigdy nie będzie gwiazdą pierwszej wielkości. Nie stanie się nagle punktowym liderem zespołu czy graczem regularnie decydującym o losach spotkania. Jest jednak teraz w swoim prime-time i być może w niedalekiej przyszłości zauważy go ktoś z wybierających zawodników do All Star Game lub nagrody najlepszego obrońcy w lidze. Dobrze obsługiwany przez rozgrywającego, umieszczony w taktyce wykorzystującej zagrania typu pick&roll, mający możliwość gry tyłem do kosza i gwarantujący przy tym twardą grę w obronie Gortat może okazać się niezbędny. Szefowie Wizzards budując drużynę w oparciu o dwa młode talenty na pozycjach rozgrywającego i rzucającego obrońcy zobaczyli w Polaku idealne dopełnienie tej układanki.
Blisko 60% zawodników NBA bankrutuje w ciągu pięciu lat od momentu zakończenia kariery. Nie można zapominać, że są i tacy, którzy zarobione na parkiecie pieniądze potrafią jeszcze pomnażać już po zawieszeniu butów na kołku. Gortatowi zdecydowanie bliżej do tej drugiej grupy. Choć jak niemal każdy koszykarz lubi luksusowe samochody i ma ich w swoim garażu znacznie więcej niż przeciętny Kowalski, to potrafi inwestować swoje pieniądze mądrzej niż Allen Iverson czy Scottie Pippen. Finansowo doradzają mu ludzie współpracujący z największymi gwiazdami w lidze. W Polsce z kolei znane marki chętnie lgną do Gortata nie tylko dlatego, że posiada on sporą wartość reklamową i jest rozpoznawany również poza granicami kraju. Gortat daje też stabilność sportową, elokwencje w kontaktach z mediami tak rzadko spotykaną wśród polskich sportowców.
Gortat ma świadomość bycia postacią wykraczającą poza ramy sportu. Szkoła pod jego patronatem, coroczne campy dla młodych koszykarzy organizowane przez fundacje Gortata to w pewnym sensie spłata długu wobec osób będących przy nim na początku przygody z basketem. Center Wizzards nie załatwia sprawy wyłącznie poprzez ufundowanie wyjazdu do Stanów Zjednoczonych dziesiątce najlepszych graczy swoich campów. Podczas ich trwania z pełnym zaangażowaniem prowadzi kilkugodzinny trening nawiązując przy tym doskonały kontakt ze swoimi następcami.
Rzeczą zupełnie bezprecedensową jest bliska współpraca Gortata z polską armią i jego zaangażowanie na rzecz poprawy wizerunku naszych żołnierzy. Próba przeniesienia na rodzimy grunt szacunku dla żołnierzy na poziome znanym ze Stanów Zjednoczonych musi budzić podziw zwłaszcza, że jej głównym inicjatorem jest osoba z pozornie dość odległej „galaktyki”.
Na tle wiecznie sfrustrowanych lub niepotrafiących nawet tej frustracji wyrazić polskich sportowców Gortat wydaje się być człowiekiem z innej planety. Spełniony sportowo i finansowo nie trwoni majątku, nie spoczywa na laurach, nie odcina się od swoich korzeni. Potrafi być przy tym dowcipny, inteligentny, zdobyć się na gest. Inność Gortata jest jego zaletą, bywa też i wadą. Czasami powie dwa słowa za dużo lub da się wciągnąć w dyskusję na tematy dalekie od swojego pola działania. Niech tylko po zakończeniu kariery nie bierze się za politykę, o czym wspomina w wywiadach. Jako twarz polskiej koszykówki może osiągnąć o wiele więcej niż w roli partyjnego celebryty.
Maciek Głaczyński
Komentarze
Prześlij komentarz