Gorączka złota
1
grudnia 2014r. swoją wędrówkę zakończył jeden z najbardziej rozpoznawanych
Niziołków w historii ludzkości. Światło dzienne ujrzała ostatnia część kultowej
historii o królestwie Erebor. Niewzruszeni twórcy przez trzy zimy odsłaniali kawałek
po kawałku losy kompanii Krasnoludów, Czarodzieja i tego najważniejszego, Włamywacza
Billbo Bagginsa. Proszę Państwa, oto przed nami Hobbit: Bitwa Pięciu Armii.
Co
ślina przynosi na język jako pierwsze? Rozmach. Niewątpliwie czuć tu zręczną pracę
kamery i ciekawą grę światłem. Półmrok,
urzekające ujęcie nowozelandzkich gór. Zachwyt. A i owszem, tych co poddawali się
poprzednim wizjom Petera Jacksona, ta nie zawiedzie. Nietrudno też zauważyć progres
w efektach specjalnych. Widzieliście Legolasa wspinającego się po spadających
kamieniach albo mieczem, niczym joystickiem, sterującego trola-zabawkę? Pamiętne zakłady z Gimlim i ujeżdżanie
mamuciego potwora w bitwie pod Minas Tirith (patrz. Władca Pierścieni: Powrót Króla) – to robiło wrażenie. A teraz
proszę, chodzi w powietrzu. Zresztą Internet proponuje wiele zestawień
najlepszych scen z serii Legolas Best
moments.
Są
więc i Elfy. Poświęcono im niezwykle dużo uwagi. Te dość niepokorne stworzenia
wywołują w widzach ambiwalentne uczucia. W oczach oddanych bez reszty fanów
upiększają scenerię, powodując niezwykle pozytywne doznania, z kolei tym
bardziej obiektywnym przeszkadzają i irytują. Niepohamowana wyobraźnia reżysera
sprawiła, że film zyskał też wiele dodatkowych wątków, których sam Tolkien nie skonstruował.
Choćby miłosna historia Krasnoluda i Elfki czy tak silnie akcentowana obecność
Legolasa. Chcąc być drobiazgowym, postaci Taurieli i Legolasa pisarz w ogóle
nie uwzględnił.
Przeciwieństwem
świetlistych i smukłych Elfów są łakome i głośne Krasnoludy – sprawcy całego
zamieszania. Bowiem zamarzyło im się powrócić do domu – dawnego Królestwa
Erebor. Rzecz zrozumiała, w końcu każdy powinien mieć swój dom. Ich historia
uwypukla potrzebę przynależności i poszukiwania swojej tożsamości. Pozbawieni własnego
miejsca na ziemi tułacze postanawiają stoczyć ostateczną walkę ze smokiem i
odzyskać skradzione domostwo. Jednak los sprawia, że smoka pokonuje nie
Krasnolud a Człowiek. Niemniej całe bogactwo wedle planu przejmują Krasnoludy,
uzurpując sobie do niego największe prawo. I tu się zaczyna inna historia.
Złoto. Diamenty. Złoto. Kosztowne kamienie. Złoto! Istna gorączka, żądza, której
nie zaspokaja żaden przepych, opanowuje umysły głównych postaci. Złoto staje
się sprawcą wydarzeń. Niemy bohater odpowiada za lata tułaczki, ogrom przelanej
krwi i wzajemną nienawiść braci. Mimo to nikt nawet nie myśli o pociągnięciu go
do odpowiedzialności. Przeciwnie, czas stanąć w obronie Skarbu i rozegrać
kolejną bitwę dokonując następnej rzezi. Celowo czy nie, motyw Złota płynnie
przeplata się ze scenami walki, romansu i efektownymi trikami Legolasa. Tak
bardzo wyróżniony kruszec uwypukla silny, dławiący społeczności problem. Złoto.
Wszyscy go pożądają. Ludzie. Elfy. Krasnoludy. Gobliny. A w tej,
uwspółcześnionej przez Jacksona, wersji Tolkienowskiej opowieści, również Orkowie.
Bitwa pięciu armii, która z założenia autorów, ma nawiązywać do bitwy o
Śródziemie, toczona jest właśnie o Skarb.
Ale
abstrahując od „hobbitowej gorączki złota”, przenieśmy się na chwilę ze świata
fantasy do historii lat 40. XIX w. Wspomnijmy niestrudzonych poszukiwaczy
lepszej przyszłości w złotej Kalifornii. Jeszcze na początku 1848 r. San
Francisco było małą, słabo zaludnioną mieściną w odległych prowincjach USA.
Wszystko zmieniło się, gdy jeden młynarz odkrył zloty samorodek w nienazwanej
jeszcze rzece. Wówczas omanieni wizją szybkiego profitu i niewyobrażalnego
bogactwa kowboje rozpoczęli penetrację dziewiczych ziem Kalifornii. Setki
tysięcy amatorów złota ściągało z najróżniejszych miejsc na ziemi. Imigranci
przybywali tłumnie. Wielu ginęło w czasie podróży. Kierowani żądzą złota, tak
zdeterminowani, że nie byli w stanie zawrócić. Nowo przybyłych określano mianem
forty-niners. W ciągu niespełna 25
lat San Francisco z prowincji przemieniło się w wielotysięczne miasto. Wszyscy
chcieli zrobić swój interes życia w Kalifornii. Sprzedawcy łopat, sit,
kobiecego ciała czy dżinsów. To tam rozpoczął swoją karierą Levi Straus. Piękny
sen skończył się w połowie lat 50., kiedy to skończyła się rola złotych
marzycieli, a rozpoczął wiek bezdusznych przemysłowców. Ale… Wracając.
Ostatnią,
jednak nie mniej ważną rzeczą jest kwestia Hobbita. Ten wychowanek kanapy,
ciepłych kapci i obfitego jadła, kompletnie nie pasuje do charakteru wyprawy.
Nie potrafi władać bronią i jest nieprzyzwyczajony do wysiłku fizycznego. Ale
czymże byłoby przeczucie Gandalfa Szarego, gdyby Baggins związawszy się umową z
Krasnoludami, nie wykonał swojego zadania? Hobbit początkowo niechętny, w końcu
podejmuje ryzyko niepowodzenia z nadzieją na sukces. Domowy tryb życia zamienia
na wyprawę po przygodę. Stopniowo jego rola w grupie wzrasta. Spryt oraz
inteligencja pomagają zachować czujność i jasność umysłu. W chwilach prób nigdy
nie tchórzy. Ale i on pada ofiarą żądzy Skarbu- malutkiego, niepozornie
wyglądającego pierścienia. A wydawałoby się, że to zwykła obrączka… Jednak ten
motyw zostanie kontynuowany w innej opowieści.
Na
zakończenie chciałabym wspomnieć o idei połączenia sześciu filmów opartych na tolkienowskich
książkach. Peter Jackson wzbogacił hobbicką opowieść o wiele nowych wątków,
stwarzając kompozycję zamkniętą, która jest powiązana logicznie. Bez względu na
rozbieżność opinii, premiera filmu była jedną z najbardziej wyczekiwanych w
2014r. Można się zgadzać lub nie, ale wielu odetchnęło z ulgą, że Hobbit
wreszcie dotarł do domu.
Basia Frencer
Komentarze
Prześlij komentarz