Podnieś słuchawkę telefonu i - Better Call Saul

O tym, że produkcje telewizyjne prześcigają już poziomem produkcji wiele tworów kinowych mówi się od lat. Skończyły się czasy, gdy seriale były niepodzielną domeną marnej jakości tasiemców i oper mydlanych skierowanych głównie do gospodyń domowych. Dzisiaj w telewizji każdy znajdzie coś dla siebie. I to co znajdzie będzie w stanie oczarować go wymyślną fabułą, dobrym aktorstwem (a czasem również też gwiazdorską obsadą), wartkimi zwrotami akcji i coraz częściej też cieszącymi wzrok efektami specjalnymi.
 

Fani komiksowych superbohaterów karmieni są coraz większą ilością, coraz lepszych produkcji telewizyjnych (The Arrow, Flash, Gotham, czy niedawno Daredevil). Amatorzy political-fiction z kolei mieli okazję zachwycać się nad nowymi intrygami prezydenta Franka Underwooda w House of Cards. Kolejny sezon emitowana też jest Gra o Tron. Nawet fani najbardziej charyzmatycznego ludojada w historii kinematografii znajdą dla siebie swoją niszę za sprawą Hannibala.

Pośród tych wielu programów znajduje się jeden, który osiągnął prawdziwe mistrzostwo i w przyszłości prawdopodobnie będzie się go uznawać za Obywatela Kane’a wśród seriali. Mam tu na myśli kultowe już Breaking Bad – mroczny dramat psychologiczny, który w niezwykle sugestywny, realistyczny sposób pokazał nam proces przemiany człowieka i jego upadku. Historia Waltera White’a – nauczyciela chemii, który postanowił zająć się produkcją i sprzedażą metaamfetaminy już się zakończyła. I to nie o nim pragnę teraz napisać. Otóż bowiem niespełna dwa lata po zakończeniu emisji Breaking Bad, jego pomysłodawca i twórca – Vince Gilligan – postanowił stworzyć kolejne dzieło, które być może jakimś cudem pobije nawet jego wcześniejsze opus magnum. Takim to sposobem powstał Better Call Saul.
 

Historia opowiedziana w tym serialu stanowi prequel do wydarzeń z „Breaking Bad”. Tym razem głównym bohaterem jest znany z Bre Ba chytry i nieuczciwy prawnik Saul Goodman – chociaż tutaj poznajemy go pod jego prawdziwym imieniem Jimmy McGill. Goodman prawdopodobnie był postacią, która najbardziej odstawała spośród bohaterów mrocznego i skupionego bądź co bądź na dramacie ludzkim serialu. W tym nie do końca wesołym i przyjemnym towarzystwie Saul Goodman, z jego żartami i genialnymi one-linerami nie do końca pasował. Być może z tego powodu nie stał się nikim więcej niż tylko jedną z wielu postaci drugoplanowych, której rola ograniczała się do wyciągania z tarapatów głównych, „ważniejszych” bohaterów. W Better Call Saul na szczęście ma on wreszcie możliwość prawdziwie rozwinąć skrzydła. Tutaj ten wygadany, sprytny, ale jeszcze starający się być uczciwy prawnik odgrywa pierwsze skrzypce. 

I wskutek tego inny jest też ciężar gatunkowy serialu. Głównym bohaterem jest prawnik. Do tego, „starający się być dobrym człowiekiem” prawnik, a nie król narkotykowego podziemia. Siłą rzeczy więc nie ma tutaj miejsca na eksplozje, strzelaniny i tuziny mafiosów pragnących wszystkich pozabijać. Chociaż trzeba przyznać, Better Call Saul też ma swoje bardziej kryminalne momenty. Powracają tutaj postacie znane z Breaking Bad jak Tuco Salamanca (a wiadomo, że z nim nie można się nigdy nudzić), czy Mike Ehrmantraut (którego to raczej nie można nazwać grzecznym, stroniącym od przemocy chłopcem). Całościowo jednak prequel jest zdecydowanie bardziej „lekki” w odbiorze, czasami zamieniając się nawet w zwykłą komedię. Moim zdaniem jest to wielki plus serialu. Mniejsza dawka akcji rekompensowana jest błyskotliwymi ciętymi ripostami Jimmy’ego i uroczym milczeniem Mike’a (swoją drogą obaj panowie stanowią naprawdę świetny duet). Mimo bardziej pogodnego usposobienia nie brakuje w tym serialu również moralnych dylematów.
 
Wprost przeciwnie. W zasadzie całe 10 odcinków pierwszego sezonu to nieustanna walka Jimmy’ego z własnymi pokusami, walka o to żeby być i pozostać dobrym człowiekiem, mimo niekorzystnych okoliczności losu. Jimmy stara się postępować słusznie, być uczciwym prawnikiem, dobrym bratem i wiernym przyjacielem. I za każdym razem kiedy mu się to nie udaje umiera w nim jakaś cząstka człowieczeństwa coraz bardziej dokonując w nim mrocznej transformacji. W Saulu, którego pamiętamy z Breaking Bad ciężko jest dostrzec więcej niż cień jego wcześniejszego „ja” – mającego skłonność do oszustw, ale jednak zawsze starającego się robić dobrze i pomagać wszystkim ludziom Jimmy’ego. Better Call Saul jest więc przede wszystkim zapisem drogi jaką przebył poczciwy Jimmy i jego ostatecznego upadku. Pod tym względem więc serial ten niczym nie różni się od Breaking Bad, które to robi dokładnie to samo w przypadku Waltera White’a.
 

Nie bez przyczyny pierwszy odcinek serialu zaczyna się od sceny dziejącej się po wydarzeniach z Breaking Bad, w której Saul w obawie o swoje życie musiał zniknąć, zmienić swoją tożsamość i wygląd. Z obracającego milionami nie do końca uczciwego prawnika został zwykłym kasjerem, ciągle obracającym się za siebie w obawie przed śmiercią. Widzimy go też w scenie, gdy ogląda na kasecie wideo stare reklamy jego kancelarii prawniczej i wspomina swoje przeszłe, teraz już zapomniane życie. Zastanawiając się nad swoją przeszłością jakby zadaje sam sobie pytania. Gdzie popełnił błąd? Gdzie powinien zawrócić z drogi prowadzącej wprost do „Jądra Ciemności?” Czy gdyby to zrobił to miałby szansę na odkupienie? Może wtedy wszystko mogłoby potoczyć się inaczej?
 
Przecież tak naprawdę Jimmy nigdy nie chciał nikogo krzywdzić. Chciał tylko odnieść sukces, zostać prawdziwym prawnikiem, zaimponować swojemu bratu, zdobyć serce dziewczyny, udowodnić sobie i innym, że potrafi być człowiekiem sukcesu. Niestety, dla każdego człowieka istnieje granica, limit ile jest w stanie znieść zła nim coś w nim pęknie. Nie chcę zdradzać jednej z najważniejszych przyczyn załamania Jimmy’ego, ci jednak którzy byli już świadkami wydarzeń zwłaszcza z dwóch ostatnich epizodów, z pewnością zgodzą się, że powodów do tego miał aż nadto.
 
W ostatniej scenie finałowego odcinka Jimmy podejmuje decyzję zejścia ze ścieżki prawości. W rozmowie z Mikiem postanawia, że sumienie i chęć czynienia dobra nie powstrzymają go już nigdy więcej. W ten oto sposób rodzi się Saul Goodman a Jimmy McGill powoli usuwa się w cień.
 
Czy zatem Better Call Saul w istocie dorównał poziomowi Breaking Bad? Czy może wręcz go przebił? Na to pytanie ciężko odpowiedzieć definitywnie. Z całą pewnością jest jeszcze zbyt wcześnie by ferować ostateczne wyroki. Jeśli jednak porównamy pierwsze sezony obu tych seriali to w tym zestawieniu „Saul” bije na głowę nudnawe i zbyt wolno rozkręcające się początki Bre Ba. Jeśli tylko nowemu dziecku Vince’a Gilligana uda się utrzymać tą tendencję to w przyszłości coraz mniej wesołe i coraz bardziej moralnie niejednoznaczne perypetie Jimmy’ego McGilla mogą ustanowić nową poprzeczkę w dziedzinie telewizyjnej rozrywki. Vince Gilligan jest niezrównanym geniuszem. Fakt, że udało mu się dwa razy po kolei stworzyć arcydzieła tego formatu zakrawa niemal na cud.

Podsumowując zatem, serial ten poleciłbym wszystkim, niezależnie od tego czy zaznajomili się z Breaking Bad czy nie. Z naszego, amerykanistycznego punktu widzenia program ten dodatkowo zyskuje, gdyż dzięki niemu możemy bliżej zobaczyć jak wygląda amerykański system sądowniczy, jakimi prawami rządzi się proces amerykański, czy pracujący w dystryktowym sądzie prawnik może wyżyć za państwową pensję (odpowiedź: NIE MOŻE), jak działają precedensy w praktyce, co to są tzw.. „RICO acts”, i jak się wytacza wielomilionowy federalny pozew „z niczego”.


Dlatego też proponuję, zgodnie z tytułem serialu, „zadzwonić po Saula”, rozsiąść się wygodnie w fotelu i pozwolić zająć się naszą sprawą Najlepszemu Prawnikowi w stanie Nowy Meksyk.
 

Tomasz Zajączkowski

Komentarze

Popularne posty

Japoński samuraj niechciany w USA, czyli dlaczego Nissan Skyline R34 jest nielegalny w Stanach Zjednoczonych

Co kojarzy nam się z USA? Subiektywny przegląd amerykańskiej kultury

What is this shit, really?