"Po prostu wsiadłam do tego pociągu" - wywiad z dr Jolantą Szymkowską-Bartyzel

Wywiad z dr Jolantą Szymkowską-Bartyzel z okazji  Dni Kultury Amerykańskiej poświęconych Hollywood i filmom w amerykańskiej kulturze, polityce i społeczeństwie.



Marta Kononienko: Ulubiony prezydent USA?
dr Szymkowska-Bartyzel: Mam sentyment do Ronalda Reagana, chociaż nie za bardzo sympatyzuję z poglądami Partii Republikańskiej.

MK: Kto będzie kolejnym prezydentem USA?
dr Szymkowska-Bartyzel: Chciałabym, żeby to była kobieta. Cenię Berniego Sandersa, ale ciekawa jestem, czy demokracja amerykańska jest już na tyle dojrzała, żeby powierzyć tę funkcję kobiecie.

MK:Ulubiony premier Kanady?
dr Szymkowska-Bartyzel: Ja tak ich dobrze nie znam wszystkich. Podzielam globalną fascynację Justinem Trudeau. Myślę, że on sobie całkiem dobrze radzi. Jest też chyba doceniany przez Kanadyjczyków, więc zostańmy przy nim. Lubię go.

MK: Ulubiony film?
dr Szymkowska-Bartyzel: Pewnie się Pani spodziewa, że powiem teraz Obywatel Kane. Rzeczywiście lubię ten film, mogę go oglądać ciągle i zawsze znajduję w nim coś nowego. Fascynują mnie jednak filmy Jamesa Ivory’ego, szczególnie Pokój z widokiem, Howards End czy Okruchy dnia, klimat Anglii z początku XX wieku, jak w serialu Downton Abbey. Natomiast jeśli chodzi o polskie filmy to bardzo lubię Niewinnych czarodziejów Wajdy.

MK: Ulubiony aktor?
dr Szymkowska-Bartyzel:: Orson Welles. Bez wątpienia był wybitnym aktorem, chociaż miał paskudną osobowość. Geniusze nigdy nie są łatwi w obsłudze. Był aktorskim kameleonem, który potrafił zagrać przekonująco absolutnie wszystko. Znakomity.

MK:Ulubiona aktorka?
dr Szymkowska-Bartyzel:: Pisałam kiedyś pracę magisterską o Marilyn Monroe. Podjęłam ten temat trochę z przekory, dlatego że wielu na filmoznawstwie pisało prace na takie poważne i mądrze brzmiące tematy. Postanowiłam więc napisać o jakimś absolutnie trywialnym obiekcie, a wtedy Marilyn Monroe wydawała się taka pospolita, popkulturowa i cukierkowa. Polubiłam ją dzięki temu, bo weszłam głębiej w tę postać i jej emocje. W gruncie rzeczy jak się przyjrzeć jej filmom, to wcale nie była taką drewnianą aktorką, za jaką uchodziła. Podziwiam warsztat Meryl Streep, Emmy Thompson, Helen Mirren. Zawsze lubię na nie popatrzeć.

MK: Ulubiony reżyser?
dr Szymkowska-Bartyzel:: Jest ich dużo, dlatego trudno mi wskazać jednego. Lubię wspomnianego Jamesa Ivory’ego i jego opowieści. Owszem, lubię Woody’ego Allena, ale lubię też Scorsese. I wielkich mistrzów - Viscontiego, Bergmana.

MK: Ulubiona książka?
dr Szymkowska-Bartyzel:: Tutaj nie będę oryginalna - Mistrz i Małgorzata Bułhakowa. To była ważna książka dla całego mojego pokolenia.

MK: Ulubiony zespół lub wykonawca muzyczny?
dr Szymkowska-Bartyzel:: Nina Simone, wokalistka jazzowa.

MK: Ulubiona potrawa?
dr Szymkowska-Bartyzel:: To się zmienia, trudno powiedzieć co lubię. Mam taką ulubioną sałatkę - świeże liście szpinaku, świeże pieczarki, czerwona cebula oraz taki specjalny winegret i to mogę jadać zawsze. Lubię też jabłka w każdej postaci. Nie mogłabym się obejść bez jabłek.

MK: Wymarzony zawód?
dr Szymkowska-Bartyzel: Bardzo lubię to co robię, jakoś tak życie się potoczyło i ułożyło. Nie wiem czy marzyłam o nauczaniu, chociaż zawsze to robiłam - mimo że nie lubię wystąpień publicznych. Chyba nie miałam takiego wymarzonego zawodu - nie było tak, żebym marzyła, żeby zostać strażakiem czy lekarzem.

MK: Wymarzone miejsce zamieszkania?
dr Szymkowska-Bartyzel:: Chciałabym mieszkać nad morzem. Moim marzeniem jest widzieć z kuchennego okna  łódki  bujające się w porcie. Tam mają takie widoki.


MK: Ulubione miejsce w Krakowie?
dr Szymkowska-Bartyzel:: Mam taką ukochaną dzielnicę, którą lubię i jestem z nią związana - Salwator, klasztor Norbertanek, okolice Rudawy. Ten kawałek między ulicą Kościuszki, Błoniami i Alejami Trzech Wieszczów. To jest mój krakowski trójkąt.

MK: Ulubiona bajka z dzieciństwa?
dr Szymkowska-Bartyzel:: Pippi Pończoszanka, bez dwóch zdań.

MK: Na co by Pani wydała milion dolarów?
dr Szymkowska-Bartyzel:: Podróże.

MK: Motto życiowe?
dr Szymkowska-Bartyzel:: Charles Bukowski to jakoś tak ładnie powiedział: Find what you love and let it kill you.  Rób to co lubisz, szkoda życia na co innego.


MK: Skąd Pani pochodzi?
dr Szymkowska-Bartyzel:: Z Krakowa, tu się urodziłam i tu chodziłam do szkół.

MK: Jak wyglądały Pani czasy szkolne i studenckie? Czy była Pani pilną uczennicą i studentką, czy raczej buntowniczką?
dr Szymkowska-Bartyzel:: W szkole podstawowej byłam raczej prymusem. W liceum, jak chyba każdy, przechodziłam przez różne fazy buntu i wtedy mi różnie szło. Jestem z tego pokolenia, które chodziło do 4-letniego liceum. Pierwsza klasa nie była najszczególniejsza, jakoś nic mi się nie udawało i nic mi się nie podobało. Nic też nie było inspirujące, ale później nadszedł taki czas, kiedy wszyscy zaczynają się bardziej interesować literaturą niż czymkolwiek innym. Pojawił się także inspirujący nauczyciel - zawsze pomocny w takim wieku -  polonistka, która mnie wciągnęła w olimpiady i wtedy ogromnie dużo czytałam. Ale uciekłam z domu, wie pani? Uciekłam z domu, bo wpadłam w manię chodzenia do teatru. Wtedy nie było tyle premier co teraz, ale byłam na każdej w Krakowie i do Warszawy jeździliśmy. Znałam wszystkie sztuki, wszystkich aktorów, z niektórymi udało mi się nawet zaprzyjaźnić. Miałam taką przyjaciółkę w liceum, z którą biegałyśmy po teatrach. Druga, trzecia klasa liceum to był fascynujący okres. Moja mama zaprotestowała i powiedziała, że ona nie będzie dłużej tego tolerować, żebym ja wracała o jedenastej w nocy po tych spektaklach. No i ja się wtedy bardzo obraziłam na rodzinę, która mnie nie rozumiała. Spakowałam manatki i wyprowadziłam się do babci, ale to potrwało może ze dwa miesiące i wróciłam.

MK: Czyli babcia pozwalała wracać później?
dr Szymkowska-Bartyzel:: Tak, babcia jakoś inaczej na to patrzyła, miała inne podejście. Faktem jest, że sama nie wiem, czy bym pozwoliła mojej córce wracać tak późno. Teraz rozumiem reakcję mojej mamy - chociaż to zabawne, bo jak zamieszkałam u babci to wtedy już przestała się martwić o to, o której wracam do domu. Ale wcześniej była bardzo poruszona i powiedziała stanowczo, że już dość. Mój tato też stanął za nią murem, przez co poczułam się niezrozumiana w domu. Koniec liceum to już było klasowe szaleństwo, jakieś wyjazdy nad morze, pod namiot bez pieniędzy, eksperymenty rozmaite.

MK:  A jak było na studiach? Co pani studiowała?
dr Szymkowska-Bartyzel:: Studiowałam najpierw filologię polską i zrobiłam absolutorium, ale równocześnie studiowałam drugi kierunek filmoznawstwo. Tylko były różne specjalizacje na tym samym kierunku - filologia polska, teatrologia oraz filmoznawstwo. Filmoznawstwo było wówczas bardzo elitarnym kierunkiem, studiowało nas wtedy może 15 osób na roku. Bardzo miło wspominam te studia, szczególnie moich wykładowców - Profesor Alicję Helman, czy pana Józefa Opalskiego. Prowadził zajęcia o muzyce filmowej i zabierał do siebie do domu, bo tam miał bogatą fonotekę i dobry sprzęt. To były cudowne zajęcia. Studia to był bardzo miły czas, ale już mniej niepokorny.

MK: To jak Pani znalazła się w naszym Instytucie?
dr Szymkowska-Bartyzel:: Dość późno. Zaraz po studiach zaczęłam robić inne rzeczy. To był czas gwałtownych przemian, transformacji, więc wszyscy pracowali w korporacjach, budowali polski kapitalizm. Ja też w to weszłam, ale stwierdziłam któregoś dnia, że jak tak dalej pójdzie, to będę tylko czytać „Twój Styl”. Przez tą monotonię zdecydowałam, że muszę coś ze sobą zrobić i tak się złożyło, że znalazłam ogłoszenie o studiach doktoranckich na amerykanistyce i dostałam się na nie. Znamy się z Radkiem Rybkowskim właśnie ze studiów doktoranckich, które dopiero co powstały. Byliśmy na tym samym roku i nie jestem pewna, ale z naszego roku chyba tylko my dwoje ostatecznie zrobiliśmy doktoraty.

MK: A jak się Pani pracuje w instytucie?
dr Szymkowska-Bartyzel:: Bardzo dobrze. To jest świetna praca, dlatego że daje duży margines swobody. Choć to też praca, która się nigdy nie kończy. Nie wychodzimy z biura o 16:00 i zapominamy na kilkanaście godzin o obowiązkach. Czytamy, piszemy i wieczorami czy nocami i na wakacjach. Lubię bardzo nasz Instytut, jest chyba rzeczywiście wyjątkowy. Po pierwsze, jeśli chodzi o relacje między samymi pracownikami, którzy tworzą zgraną drużynę, lubią się i wspierają. Mam też wrażenie, że udało nam się stworzyć dobrą relację ze studentami, bardziej partnerską niż opartą na zależności władzy: „ja tutaj uczę, to mnie proszę słuchać, a ty jesteś tylko studentem”. Być może to jeszcze nie jest to, co powinno być, ale wydaje mi się, że stworzyliśmy już do tego jakąś bazę. Ideałem byłoby stworzenie bardziej symetrycznych relacji. Teraz mamy czasy dynamicznych zmian, kiedy my, wykładowcy nie jesteśmy jedynymi słusznymi dawcami wiedzy. Wy, studenci macie dostęp również do różnych innych źródeł informacji lub przynosicie ze sobą jakieś ciekawe doświadczenia i opowieści. Jeździcie po świecie, studiujecie w różnych miejscach. Wydaje mi się, że sam proces nauczania powinien iść w kierunku wymiany poglądów i wskazywania wam pewnej ścieżki niż tylko jednostronnego przekazywania i egzekwowania wiedzy. Niestety ten system jeszcze trochę tak działa, a to trudno zmienić oddolnie. Natomiast muszę powiedzieć, że się bardzo dużo od studentów dowiedziałam, szczególnie w obszarze nowych technologii, nowych relacji społecznych właśnie w młodym pokoleniu. Czasami, co muszę przyznać, dla mnie dość przerażających, no ale to być może jest taka moja perspektywa „zgreda”.

MK: Jest coś, co Pani szczególnie zapadło w pamięć z dotychczasowej pracy w naszym Instytucie? Coś zabawnego, a może tragicznego?
dr Szymkowska-Bartyzel: Dla nas taką nieustającą kopalnią różnych inspiracji tragikomicznych są oczywiście studenckie prace oraz to, co potraficie w nich wypisać i w jaki sposób. Czasami rzeczywiście się wymieniamy tymi waszymi sformułowaniami, spostrzeżeniami, refleksjami, bo one bywają przezabawne. A co do wydarzeń, tego było tutaj mnóstwo, tu się dość dużo dzieje. Mamy w ogóle ciekawych prowadzących, na przykład Paweł Laidler ze swoją pasją do piłki nożnej, który potrafi wsiąść w samolot i lecieć, żeby tę swoją ukochaną drużynę oglądać w Amsterdamie, czy gdziekolwiek. Pamiętam też zabawną sytuację z dr Modrzejewską, która wchodząc któregoś dnia po zajęciach, a prowadzi między innymi kursy o sztuce amerykańskiej i o historii seksualności w USA, na głos, ale jakby do siebie powiedziała: „OK, to dziś miałam najpierw seks a potem sztukę, to znaczy,  że jutro mam najpierw sztukę potem seks”. W 7b siedziało akurat 2 studentów. Wyrazu ich twarzy na pewno długo nie zapomnę.

MK: Skoro wspomniała Pani o pracach studentów, to co pani u nich ceni, a czego pani nie lubi?
dr Szymkowska-Bartyzel: Nie lubię kombinowania. Mam uczulenie na konfabulowanie i naciąganie, a uwierzcie mi, to naprawdę łatwo wyczuć. Bardzo sobie cenię szczerość - wolę najgorszą prawdę niż jakieś niestworzone historie, które się kupy nie trzymają. Każdy z nas ceni sobie to, że student okazuje jakieś zainteresowanie przedmiotem, a nie że tylko przyjdzie, wysłucha, jednym uchem wejdzie, drugim wyjdzie i nic z tego nie zostaje. Ja też Państwa rozumiem, że macie może ciężej niż my, bo musicie pracować, jakoś sobie organizować życie. Ja jak studiowałam, to w zasadzie nie pracowałam. Rodzice mnie utrzymywali, więc mogłam sobie po tych bibliotekach chodzić, latać do tych teatrów i miałam na to mnóstwo czasu. Ja tylko studiowałam, a wy - tu wieczorem praca w jakimś bufecie, tam inne obowiązki. Studiowanie na tym bardzo traci, coś umyka przez to, że się po prostu nie ma czasu. To nie jest dobre - to bardziej zaliczanie niż studiowanie. Powinniście akumulować wiedzę czytać lektury, które nadadzą sens waszemu życiu, pozwolą zbudować rozsądną hierarchię wartości i wyznaczą  ścieżki dalszego rozwoju. Myśmy kiedyś musieli mnóstwo czytać, sam kurs był tylko pewną wskazówką, siatką do dalszych eksploracji. Były całe, kilkudziesięciostronicowe spisy lektur  i trzeba było znać te książki w całości, żeby zdać egzamin. Natomiast teraz, w zasadzie, to co jest na wykładzie, jest później na egzaminie, w zaawansowanych przypadkach jeszcze kilka skserowanych artykułów czy fragmentów z większych całości.

MK: Pamiętam, że mama mi opowiadała, że kiedy ona studiowała, oni się po prostu wymieniali jedną książką, bo tylko jedna była w bibliotece. Nie było ksero, PDF-ów.
dr Szymkowska-Bartyzel: Dokładnie tak było. A ja kiedyś na swoich zajęciach mówię: „Proszę przeczytać tę książkę, tę, tę i tę” i nagle takie zdziwienie: „Ale całą?”. Po prostu stwierdziłam, że to jest aktualnie nierealne. Studentki oczekiwały, że będą miały kserówki, które złożą na cztery i włożą do tych swoich malutkich torebeczek - przecież nie będzie z książką chodziła po mieście. Tak jakby książki przestały być sexy, a przecież nie ma bardziej seksownego widoku niż zaczytana młoda dziewczyna czy chłopak. Prawda? Pamiętam też moją jedną studentkę. Spotkałam ją po latach, robiła doktorat i powiedziała: „Ja tak dobrze wspominam te zajęcia z panią, bo pani nas pierwsza zmusiła do przeczytania całej książki.” A to była „Globalizacja” Baumana, taka cienka książeczka! Mieli z niej egzamin i musieli ją przeczytać po prostu od pierwszej do ostatniej strony, a nie tylko jeden rozdział albo dziesięć stron skserowanych.

MK: Cofnijmy się jeszcze na chwilę w przeszłość. Mówiła Pani, że na początku pojawiło się zamiłowanie do teatru, a skąd wzięło się zamiłowanie do filmu?
dr Szymkowska-Bartyzel: Ten teatr mi chyba przeszedł. To były lata licealne i pierwsze lata studiów. Natomiast nie wiem skąd się wzięło zamiłowanie do filmu. Zna pani taki film Kieślowskiego Przypadek?

MK: Tak. Z Bogusławem Lindą. Pokazuje trzy alternatywne wersje zdarzeń zależne od tego, czy Linda zdążył na pociąg, czy nie. Opowiada o tym, że naszym życiem w zasadzie rządzi przypadek.
dr Szymkowska-Bartyzel: To ja się pod tym wszystkim podpisuję. W naszym życiu decyduje w znacznej części przypadek, na przykład przeczytanie ogłoszenia w prasie, tak jak ja znalazłam ogłoszenie o studiach doktoranckich, które zmieniło moje życie. Jakbym go nie przeczytała, to byłabym w innym punkcie. Po prostu wsiadłam do tego pociągu, tak jak bohater filmu. Nie potrafię pani powiedzieć co spowodowało zainteresowanie filmem. Wydawało mi się, że program był ciekawszy na filmoznawstwie albo fajniejsi ludzie tam byli, a może miałam tam więcej znajomych. Jedną z aktywności na filmoznawstwie było coś takiego, że spędzało się jeden cały dzień w kinie. Szliśmy  na siódmą rano i wychodziliśmy o czwartej po południu - cały czas kino. Trzeba było wziąć kanapki, termos, siedzieć w tym kinie i na okrągło puszczali nam filmy, a później były kolokwia z tych filmów. Gdzie by pani znalazła fajniejsze studia?

MK: Czy ogląda Pani nowe filmy czy raczej odświeża stare?
dr Szymkowska-Bartyzel: Staram się oglądać nowe filmy, aczkolwiek przy tak dużej liczbie premier, nie nadążam już za nimi. Próbuję być na bieżąco w tym sensie, że wiem, że są premiery, czytam recenzje i tak dalej, ale nie wszystko oglądam. Mam na to za mało czasu, bo jednak film wymaga skupienia, a jeśli jeszcze ma to być w kinie, to trzeba doliczyć dojazd i powrót. To są czasami trzy, cztery godziny, a mam opory przed oglądaniem w sieci, tak jak wy to robicie. Raz, że to nie całkiem legalne. Dwa, że mi się jakoś tak źle ogląda. Ja już mam pewne nawyki.

MK: Czyli woli Pani filmy oglądać w kinie?
dr Szymkowska-Bartyzel: O, tak. Niekoniecznie w multipleksie, ale lubię w kinie.

MK: Co sądzi Pani o współczesnym kinie amerykańskim?
dr Szymkowska-Bartyzel:Myślę, że idzie w bardzo dobrą stronę i jest coraz ciekawsze. Obecnie każdy może znaleźć coś dla siebie. Ci bardziej kompetentni kulturowo, z bardziej wysublimowanymi gustami, bardziej poszukujący i ambitni znajdą wspaniałe historie, poruszające, znakomicie opowiedziane. Natomiast ludzie, którzy nie są tak wyrobionymi konsumentami kultury pójdą na jakieś kino akcji, czy jakąś superprodukcję. Mnóstwo ciekawych inicjatyw powstaje poza głównym nurtem w obszarach kina etnicznego. Ogromna różnorodność.

MK:A sądzi Pani, że Oscary mają jeszcze jakieś znaczenie?
dr Szymkowska-Bartyzel: To jest już raczej wydarzenie medialne, natomiast za samymi nagrodami nie idzie jakaś wielka jakość. Faktem jest, że nie dostają ich złe filmy, ale czy dostają je najlepsze, to już bym bardzo polemizowała. Oscary są często uwikłane w różne zależności polityczne. Zresztą, zawsze takie były. Ci, którzy przyznają te nagrody umieszczali je w konkretnych kontekstach społecznych i to brano każdorazowo pod uwagę. Jak pani się zastanowi, na przykład nad Ich nocami, no to cóż tam wybitnego było w tym filmie? A został nagrodzony bardzo sowicie, bo ten kontekst Wielkiego Kryzysu sprawił, że uznano go za film ważny. Może nagradzane są filmy ważne, a nie wybitne. To trzeba by chyba tak rozróżnić.

MK: Odchodząc od tematu filmu, ma Pani jakieś hobby? Może coś Pani kolekcjonuje?
dr Szymkowska-Bartyzel: Lubię czytać książki, to na pewno. Kolekcjonuję plakaty, sporo mam ich w domu, szczególnie z polskiej szkoły, która mnie w ogóle fascynuje. Bywam dość regularnie na różnych targach staroci, ponieważ lubię stare rzeczy. Lubię design lat 60-tych, więc wykupuję gdzieś na aukcjach różne szkiełka i skorupki, ale  znanych projektantów. Ostatnio nabyłam kilka rzeczy Wiesławy Gołajewskiej, zmarłej w zeszłym roku artystki, której projekty uchodzą za ikonę designu lat 60. Bardzo lubię też Zofię Stryjeńską. Co poza tym? Sport, ale nie powiedziałabym, że to moje jakieś wielkie hobby choć lubię się poruszać. Narty zimą, siłownia 2 razy w tygodniu. Lubię chodzić. Chodzenie pozwala przemyśleć wiele rzeczy, a nie męczy tak bardzo. Chodzę i przyglądam się ludziom.

MK: Na pewno była Pani w Stanach Zjednoczonych. Czy poleca Pani jakieś miejsca, ma Pani jakieś przemyślenia z nimi związane?
dr Szymkowska-Bartyzel: Tak, byłam w USA na Wschodnim Wybrzeżu. Wie pani, całe Stany są fajne, a studiując amerykanistykę uważam, że szczególnie warto tam pojechać. Gdybym miała polecać jakieś miejsca to jednak okolice Bostonu, Harvardu, Cambridge - tej Nowej Anglii, od której to wszystko się zaczęło.  Nowy Jork też jest fascynujący, choć mnie specjalnie nie ujął. To gigantyczna metropolia, może trzeba w nią bardziej wejść, pomieszkać tam, żeby poczuć jak faktycznie bije jej serce. Byłam tam tylko kilka tygodni, pewnie za mało, żeby się zakochać.

MK: Prowadzi Pani program Erasmus i chciałabym się zapytać dlaczego poleca go pani studentom?
dr Szymkowska-Bartyzel: Uważam, że to bardzo dobry program, chyba jeden z lepszych pomysłów Unii Europejskiej. Nie tylko dlatego, że młodzież wyjeżdża i jest zanurzona przez te pół roku w innej kulturze - mimo wszystko innej, bo Europa jest bardzo różnorodna. Przede wszystkim taki wyjazd niesamowicie uczy samodzielności, wracają z niego zupełnie inni ludzie. Oczywiście bywa tak, że przyjeżdżacie do Krakowa z innych miast i musicie zostawić dom, mamę, te ciepłe obiadki i gdzieś tutaj zamieszkać, usamodzielnić się. Jednak wyjazd za granicę dodaje wam ogromnej pewności, że potraficie sobie poradzić - jeśli tam daliście sobie radę, to dacie sobie radę wszędzie. To jest świetne i to jest ta wartość dodana, o której nikt tak naprawdę nie mówi.  Erasmus, w moim pojęciu, stał się dla wielu studentów  (a może nawet dla wszystkich) takim rytuałem przejścia. Wartość Erasmusa potwierdza się także w tym, że jak już student z niego wraca, to jedzie na następny, bo go ciągnie w świat. Jestem pewna, że ludzie, którzy nie lubią Europy i nie lubią świata, nie lubią go dlatego, że go nie znają. Boją się go. A jak się już pojedzie, pomieszka, pozna tego „innego”, to się okazuje, że ten świat wcale nie jest taki straszny, tylko  ciekawy i inspirujący. Wyjazd na studia to nie jest podróż do hotelu „all inclusive”, to wyjazd który pozwala zanurzyć się w nowej sytuacji i w nowym środowisku kulturowym. Z jednej strony jest to dla was wyzwanie, z drugiej możliwość poznania świata i jego różnorodności. I to jest ta absolutna wartość dodana, której nie ujmuje się w żadnych dokumentach, rozliczeniach i zaliczeniach, a szkoda, bo to widać po absolwentach. Ludzie,  którzy wracają z Erasmusa  naprawdę lepiej radzą na rynku pracy.

MK: Doradzałaby Pani jakieś konkretne miejsca, jeśli chodzi o Erasmusa?
dr Szymkowska-Bartyzel:Właściwie wszystkie są ciekawe, zależy kto czego oczekuje. Jak ktoś chce takie komfortowe, przewidywalne życie i chce się sprawdzić w takich właśnie przewidywalnych okolicznościach, to pewnie Niemcy, bo tam wszystko jest zazwyczaj uporządkowane. Młodzież najchętniej jeździ do Hiszpanii, bo to ciekawy, kolorowy kraj. Gdziekolwiek się ruszymy, to wbrew temu co mówił bohater filmu Jarmuscha, jest inaczej niż tu i zawsze kogoś ciekawego poznamy, czy przeżyjemy jakąś przygodę. Wyjazd to wyrwanie z rutyny. Jak pani tutaj studiuje pięć lat, to pani nie wie, czy coś się wydarzyło na drugim roku, czy na trzecim, czy na ostatnim. A po latach, to pani tego już w ogóle nie będzie wiedzieć. Ale te pół roku spędzone za granicą utrwali się we wspomnieniach i nawet po dwudziestu latach będzie pani pamiętała Pragę, Wilno, czy Madryt. Myślę, że życie to w gruncie rzeczy takie zbieranie doświadczeń i wrażeń. Musimy je zbierać i musimy się starać wychodzić do nich, a nie popadać w rutynę, która w gruncie rzeczy czyni nasze życie nieznośnie frustrującym.

MK: Wyszła teraz Pani nowa książka „Nasza Ameryka wyobrażona. Polskie spotkania z amerykańską kulturą popularną po roku 1918”. Jakby Pani mogła nam coś o niej opowiedzieć.
dr Szymkowska-Bartyzel:Książka ta jest podsumowaniem moich zainteresowań amerykańską kulturą popularną, ale postrzeganej w perspektywie transnarodowej. Transnarodowe studia amerykanistyczne  skupiają się na tym co wyłania się ze zderzenia tego co lokalne z tym co amerykańskie. Ameryka była i pozostaje punktem odniesienia dla nas i wielu innych narodów w kwestii określania pewnych standardów kulturowych, procesów modernizacyjnych, etc. Ta książka jest  próbą podsumowania relacji Polski z Ameryką, ale poprzez kulturę popularną, która była i nadal pozostaje obszarem mitotwórczym. Mity Ameryki  tworzone są przez teksty kultury popularnej czy rozmaite produkty konsumpcyjne, które docierały do nas w różnych okresach i określały nasz stosunek do USA. Służyły jako wzory i wyznaczały nasze aspiracje.

MK: Pozostańmy na chwilę przy wątku kulturowym. Mówiła Pani kiedyś, że interesuje się kulturą śląską i zastanawiam się, czy ogólnie interesuje się Pani grupami kulturowymi w Polsce czy to tylko Śląsk?
dr Szymkowska-Bartyzel: Tak, lubię Śląsk! Śląskiem zainteresowałam się, bo poznałam tamtejszych ludzi. Fascynacja często następuje w wyniku spotkania z kimś ciekawym i jego opowieściami. Właściwie to się wzięło także z moich zainteresowań naukowych, gdyż badając recepcję amerykańskiej kultury trafiłam na fascynujące zjawisko „śląskiego westernu”. Chcąc przyjrzeć się temu bliżej, dotarłam do jednego z twórców śląskich westernów, Józefa Kłyka. Niezwykle to barwna i ciekawa postać. Potrafi ciekawie opowiadać o historii Śląska, ale nie z perspektywy wielkich wydarzeń i podręcznikowych postaci, lecz zwykłych ludzi. Ciepło myślę o Śląsku, o ludziach, miejscach, kulturze, kuchni.

MK:Bardzo rodzinni jesteśmy.
dr Szymkowska-Bartyzel: Tak, tak. Tradycja jest tam ważna a ludzie są bardziej otwarci niż na przykład w Małopolsce. Na Śląsku są organizowane raz w miesiącu gigantyczne targi staroci w Bytomiu.   Pani jest ze Śląska?

MK: Tak
dr Szymkowska-Bartyzel: A skąd dokładnie?

MK: Z Katowic. I mam tak ciekawą rodzinę, że tata jest typowym Ślązakiem z Tychów, ma typową śląską rodzinę, w której jest milion ciotek, babć i wujków. A mama jest takim typowym gorolem (osobą spoza Śląska) z Oświęcimia.
dr Szymkowska-Bartyzel: I po Śląsku pani mówi? Znaczy się godo?

MK: Nie, bo tata mnie nie uczył, bo ja się buntowałam przeciwko temu. Natomiast moja mama nauczyła się godać po śląsku, chociaż nie była z tego rejonu i godo równie dobrze jak rodowici Ślązacy.
dr Szymkowska-Bartyzel: Czyli to był jakby jej drugi język?

MK: Tak, dokładnie.
dr Szymkowska-Bartyzel: Mam ogromną sympatię do Śląska. Zresztą, fajnych studentów mamy ze Śląska, bardzo pracowitych. To chyba jest kulturowa sprawa -  obowiązkowość, etos pracy. Znowu nie wiem czy to dotyczy wszystkich, ale jak już kogoś zidentyfikuję, że jest ze Śląska, to jest to zazwyczaj bardzo porządny student.

MK: Jak się Pani podoba działalność naszego Koła Naukowego?
dr Szymkowska-Bartyzel: Bardzo mi się podoba. Uważam, że wykonujecie bardzo dobrą robotę, a nie zawsze tak było. Moim zdaniem jest to jeden z lepszych okresów Koła, o ile nie najlepszy w swojej historii. Wasze inicjatywy są rzeczywiście dopracowane i bardzo samodzielne. Kiedyś musieliśmy bardziej pomagać studentom w kwestiach organizacyjnych. Natomiast teraz kadra kompletnie nie bierze w tym udziału, wiecie do kogo wystąpić o dofinansowanie, jakie napisać pismo. Byłoby jednak fajniej, gdyby to tak „nie umierało”, abyście nie żegnali się z tą inicjatywą w momencie kiedy kończycie studia. Może zrobić sekcję „Absolwentów” a za kilkanaście lat ‘Seniorów’? Ale tak na poważnie, bardzo Państwu gratuluję pięknie wykonywanej roboty.

MK: A jak się pani podoba temat Dni Kultury Amerykańskiej – „Hollywood – kreując USA. Filmy w historii, kulturze i społeczeństwie USA”?
dr Szymkowska-Bartyzel: Temat z dużym potencjałem. Hollywood nie było jeszcze bohaterem tego festiwalu, jakim niewątpliwie są Dni Kultury Amerykańskiej, a to jednak niezwykle istotna instytucja kulturotwórcza. Amerykanie nie byliby tym czym są, gdyby nie Hollywood i z całą pewnością jest to  zjawisko, nad którym warto się pochylić.

MK: Na koniec, jak pani widzi przyszłość naszego Instytutu?
dr Szymkowska-Bartyzel: Trudno powiedzieć, co się będzie tutaj działo, żyjemy w zbyt nieprzewidywalnych czasach. Oczywiście, mamy dużo mniej studentów niż kiedyś, ale niż demograficzny dotyka wszystkie kierunki studiów. Poza tym młodzi ludzie wyjeżdżają za granicę tam szukając spełnienia. Nie wszystkim może chce się już tak studiować. Mam jednak nadzieję, że amerykanistyka będzie na tyle atrakcyjnym kierunkiem, że będziemy mieli kogo uczyć. To jest bardzo dobry kierunek dla ludzi, którzy nie do końca wiedzą, co chcą robić. Nie mają talentów w kierunku przedmiotów ścisłych, które naprawdę nie wszyscy powinni studiować, tylko dlatego że są modne. Wolałabym jednak jeździć po mostach, które zostały zbudowane przez dobrych inżynierów. Edukacja to także kształcenie umiejętności otwarcia na drugiego człowieka, zaradności, zrozumienia świata. My „uczymy rozumieć świat”, a to pozwala poruszać we współczesnych realiach. Ludzie, którzy nie nauczą się rozumieć świata, nie będą mieli tej otwartości, którą staramy się państwu tutaj przekazać. Będzie im po prostu trudniej, bo będą lądować w ograniczonych niszach i będą sobie gorzej radzić na rynku pracy. Tu chodzi o pewną elastyczność, umiejętność przystosowania się i mam wrażenie, że nasze studia właśnie to dają. Być może my was tak troszeczkę za wolno puszczamy, ale właśnie jak się tak człowieka wolno puści, nie wymaga jedynie podążania z punktu A do punktu B, to on musi wypracować swoje środki radzenia sobie z rzeczywistością, wyzwala swoją kreatywność i to jest bezcenne. Jeśli ktoś ciągle za was decyduje co macie robić, to w końcu wy sami nie nauczycie się za siebie decydować. Nasze studia  dają duży margines swobody i to jest dużym plusem. Proszę zachęcać niezdecydowanych kolegów i koleżanki, żeby przychodzili do nas. Mam nadzieję, że następne roczniki nie będą gorsze. Osobiście nie zgadzam się z tezą, że studenci są coraz gorszej jakości.

MK: Nie uważa tak Pani?
dr Szymkowska-Bartyzel: Chyba nie. Faktem jest, że mieliśmy kiedyś trzynastu kandydatów na jedno miejsce. Może selekcja była zupełnie inna. Myślę, że studenci są inni, ale nie powiedziałabym, że gorsi. Inni w tym sensie, że wyrośli w innej rzeczywistości. Współczesny student inaczej percypuje rzeczywistość, innymi metodami trzeba do niego trafiać. Najskuteczniejsze są metody oparte na interakcji. Kiedyś rzeczywiście studenci byli w stanie wysiedzieć półtorej godziny, wysłuchać i jakoś zinterpretować to co się do nich mówiło. Teraz lepiej by było od razu dawać zadania, czy jakieś problemy, które można by było przedyskutować, poszukać różnych metod rozwiązań, pospekulować. Studenci coraz chętniej zabierają głos w dyskusjach, mają swoje przemyślane zdanie na wiele tematów.
MK: Dziękuję za rozmowę.

Marta Kononienko

Komentarze

Popularne posty

Japoński samuraj niechciany w USA, czyli dlaczego Nissan Skyline R34 jest nielegalny w Stanach Zjednoczonych

What is this shit, really?

American History F: Gangi Nowego Jorku i rzeczywistość irlandzkiego imigranta