Decyzja należy do Ohio



         Zacznę od garści banałów. Już za tydzień wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych. 50 stanów, a z nimi Dystrykt Kolumbii zdecydują pomiędzy Barackiem Obamą, a Mittem Romneyem. Część stanów już zdecydowała (republikanie/demokraci stanowią tam większość) i od dawna nikt się nimi nie zajmuje. W grze pozostają już tylko tak zwane swing states, czyli stany, w których żaden z kandydatów nie jest pewien zwycięstwa. Przypomnę w kolejności alfabetycznej: Colorado, Florida, Iowa, New Hampshire, Nevada, North Carolina, Ohio i Virginia. Na czele tej grupy wysunęło się ostatnio Ohio, liczące ponad 11,5 mln mieszkańców i dysponujące wyjątkowo cennymi 18 głosami elektorskimi.
      Te głosy elektorskie, które można zdobyć w Ohio spędzają sen z powiek sztabowcom obydwu kandydatów. Matematyka wyborcza pokazuje, że właśnie one mogą przesądzić na korzyść prezydenta lub gubernatora. Zwłaszcza jeżeli Floryda, jak przewidują sondaże, opowie się po stronie Romneya. Wtedy do grupy wyborców z Ohio będzie należeć decyzja czy poznamy 45 prezydenta USA, czy też jeszcze przez cztery lata pozostaniemy przy 44.
        Nie tylko wynik ogólny ma znaczenie. Pomiędzy 88 hrabstwami stanu Ohio, znajduje się jedno o znaczeniu szczególnym – Stark. Od roku 1960 tylko dwukrotnie zdarzyło się, by kandydat, który tam zwyciężył, przegrał wybory. Może się więc okazać, że wyborcy hrabstwa Stark przepowiedzą ostateczny wynik wyborczych zmagań również w 2012 roku. To pierwsze miejsce, o które należy powalczyć w Ohio. Drugim jest z całą pewnością stolica stanu - Columbus, dysponująca najbardziej atrakcyjnym, obejmującym aż 19 hrabstw, rynkiem medialnym. Walka była zacięta, obydwaj kandydaci jak dotąd wydali tylko tutaj na reklamy telewizyjne 23 mln dolarów, by wyemitować ponad 32 tysiące spotów. Kolejnym obszarem jest aglomeracja Cleveland i tu wydatki na kampanię telewizyjną wyniosły jeszcze więcej (aż 42 mln). 


        Rywalizacja toczy się o obszary wielkomiejskie, ale nie tylko. Równie ważne wydaje się zwycięstwo w hrabstwach prowincjonalnych. Przed ośmioma i dwunastoma laty, George W. Bush  mobilizował wyborców z tego rejonu poprzez protestanckie wspólnoty religijne, co przyniosło znakomite skutki. Dla Romneya, który jest mormonem, zabieg ten jest niemożliwy do powtórzenia. Jego kampania skupiła się więc na innym aspekcie – przemyśle węglowym. Ze względu na walkę z degradacją środowiska, administracja Obamy pragnie ograniczyć wydobycie węgla na terenie USA. Stąd oskarżenia pod adresem prezydenta, że toczy wojnę z górnikami („war on coal”). Sztabowcy Romneya dbają o to, by nikt w Ohio nie zapomniał o takim nastawieniu prezydenckiej administracji. Obama kontratakuje, przypominając wyborcom swoje wsparcie dla ważnego w Ohio przemysłu motoryzacyjnego w czasie kryzysu i dezaprobatę Romneya wobec tej finansowej pomocy. Obecny kandydat na prezydenta z ramienia republikanów sugerował wtedy, że należy firmom motoryzacyjnym pozwolić na bankructwo („Let it go bankrupt”).
        Każdy z kandydatów ma w tym kluczowym stanie grupę swoich popleczników, którzy na pewno zagłosują zgodnie z ich życzeniem. Istnieje jednak grupa wyborców, których określa się jako „niezależnych”, bądź „niezdecydowanych”, a którzy w rzeczywistości nie są ani tak bardzo niezdecydowani, ani specjalnie niezależni. Oni już od dawna wiedzą, po której stronie barykady powinni stanąć. Nie wiedzą jednego: czy wyjść z domu 6 listopada i zagłosować na kogoś takiego jak Barack Obama/Mitt Romney, kogoś komu można niejedno zarzucić, kto daleko odszedł od ideałów, które powinien reprezentować. Tych właśnie ludzi kandydaci pragną dla siebie pozyskać. Mitt Romney, wraz z republikańskim sztabem niemal przeprowadził się do Ohio na te ostatnie dni kampanii (15 zapowiedzianych wizyt). Obama również nie próżnuje. Na pytanie, kto wypadł bardziej przekonująco, poznamy odpowiedź już za tydzień.

Andrzej Kohut

Komentarze

Popularne posty

Japoński samuraj niechciany w USA, czyli dlaczego Nissan Skyline R34 jest nielegalny w Stanach Zjednoczonych

What is this shit, really?

American History F: Gangi Nowego Jorku i rzeczywistość irlandzkiego imigranta