Władza sondaży
Gdy
do godziny, w której wszystko stanie się jasne zostaje tak niewiele czasu
kandydaci maja coraz bardziej umiarkowany wpływ na bieg wydarzeń. Za późno już na
diametralne zwroty akcji, a o przekonywanie niezdecydowanych jeszcze trudniej.
W tych dniach oczy wszystkich zainteresowanych rzadziej spoglądają na Baracka
Obamę i Mitta Romneya. Władze nad prezydenckim wyścigiem przejmują sondaże.
Amerykanie
lubią liczyć wszystko i wszystkich. Gallup Organization czy Rasmussen Reports
to potężne ośrodki badania opinii publicznej, których sprawozdania stanowią
pewien wzór, dostarczając przy tym niezwykle dokładnych i szczegółowych
informacji. Precyzyjne badania przez nie prowadzone sprawiają, że wiedza o
społeczeństwie państwa zza oceanu jest na wyciągnięcie ręki. Nie inaczej jest w
przypadku wyborów prezydenckich. Ich specyfika powoduje z jednej strony łatwość
przewidywania wyborczych zachowań znacznej części mieszkańców USA, z drugiej
zaś nadaje pierwszorzędne znaczenie niuansom głosowania decydującym o końcowym zwycięstwie.
Absolutnie
kluczową rolę przy przewidywanej niewielkiej różnicy poparcia dla obu
kandydatów mają tzw. swing states. To te miejsca na mapie Stanów Zjednoczonych
gdzie, żaden z kandydatów nie ma na starcie znaczącej przewagi nad rywalem.
Według prognoz to w tym roku Ohio, Floryda, Północna Karolina, Nevada,
Colorado, Iowa, New Hampshire, Virginia i Wisconsin. W sumie aż 110
elektorskich głosów do zdobycia. Mitt Romney przy wyborze potencjalnego
wiceprezydenta pamiętał bez wątpienia
gdzie urodził się Paul Ryan (Wisconsin). Nie ma też przypadku w częstych
wizytach Baracka Obamy w Ohio w ostatnich miesiącach. Sondaże tam
przeprowadzane mówią najwięcej o prawdopodobnym listopadowym triumfatorze. Waga
głosów oddanych w stanach bitewnych jest
wyjątkowa. Zwycięzca niezależnie od różnicy procentowej zgarnia wszystko.
Dlatego na mieszkańcach ciąży presja związana z ryzykiem zmarnowania istotnego
głosu. Nic zatem dziwnego, że to właśnie tych obszarach skoncentrowane są
obecnie poczynania sztabów wyborczych. Spoty ukierunkowane na te konkretne
regiony Ameryki, częste wizyty polityków, wypowiedzi w największych mediach. Do
tego typu działań należy również umiejętne granie sondażami jak np. odpowiedź
na niekorzystny wynik próby wyborczej własnym, sprzyjającym sondażem, który
„przypadkowo” wyciekł. To wszystko czyni
stosunkowo małe przecież Virginię czy New Hampshire niemalże centrum
politycznego świata.
Nieco
mniej uwagi poświęca się teraz badaniom ogólnokrajowym. Dziś wskazują one
różnice na poziomie błędu statystycznego i jest niemal pewne, iż to liczba
głosów elektorskich Obamy i Romneya we wspomnianych swing states okaże się
decydująca. Sondaże te bardziej przydatne są na wstępnym etapie kampanii. Swoją
wartość i rzetelność zawdzięczają amerykańskiemu systemowi wyborczemu.
Konieczność zarejestrowania się jako głosujący wymusza na ośrodkach testowanie
upodobań tych, którzy są już zapisani, a z czasem przekonani o swoim udziale w
wyborach. Dzięki temu, że prowadzone są na bieżąco ukazują pewne trendy i ruchy
poparcia dla danego kandydata związane z jego działalnością polityczną. Podczas
tego typu sondażu zadawany jest szereg pytań, także dotyczących bardzo
konkretnych poglądów na kwestie poruszane przez, któregoś z kandydatów. W ten
sposób sztab śmiałka ubiegającego się o urząd fotel w Białym Domu w trakcie
trwania kampanii, lub już na starcie ma informacje o tym nad czym musi
pracować. Jeszcze miesiąc temu wszystkie sondaże nie dawały Mittowi Romneyowi
nadziei na nawiązania walki z Barackiem Obamą. Niemrawie prowadzona kampania,
liczne gafy skutkowały często w sondażach ponad 10 procentową stratą.
Republikanie zgłaszali wówczas zastrzeżenia zwłaszcza do badań przeprowadzanych
przez liberalne media. Wystarczył świetny występ w jednej debacie, niezły w
kolejnej i kilka złych ruchów Obamy by były gubernator Massachusetts „odzyskał”
sondaże. W tych przeprowadzanych w całym kraju przez Gallupa zyskuje kilka
procent przewagi nad prezydentem co z pewnością daje demokratom sporo do
myślenia.
Entuzjaści
nowoczesnych technologii twierdzą, że wkrótce najbardziej wiarygodnym wynikiem
przewidywań wyborczych będzie ilość kliknięć, lajków, tagów etc. Odpowiedź na
pytanie czy stanie się tak w Stanach Zjednoczonych nie jest łatwa. Różnego
rodzaju wybory odbywają się tam znacznie częściej niż np. w Europie. Nie
brakuje tym samym okazji do wyrażenia swojego zdania poprzez wrzucenie karty do
urny. Głosowanie jest ważną częścią życia każdego Amerykanina i swego rodzaju
elementem kultury. Czymś co w praktyce równa się z byciem prawdziwym,
pełnoprawnym obywatelem. Tak długo jak obywatele USA będą kochać uroki swojej
demokracji, tak długo towarzyszyć im będą sondaże, a ośrodki badania opinii
publicznej trzymać się mocno.
Maciej Głaczyński
Maciej Głaczyński
Komentarze
Prześlij komentarz