Piękny jak chart

Trudno dziś odgadnąć, czy kiedy siedemnastoletni Carl Eric Wickman opuszczał rodzinną wioskę Våmhus w środkowej Szwecji, myślał o zdobyciu fortuny. Z całą pewnością pierwsze osiem lat na kontynencie amerykańskim i praca górnika gdzieś w Minnesocie, mogło wybić tę myśl z jego głowy. A gdy w 1914 roku Carl Eric został z kopalni wyrzucony, jego zwątpienie w Amerykański Sen powinno sięgnąć szczytu. Zwłaszcza, że i później, kiedy podjął pracę sprzedawcy samochodów Hupmobile (marki, która powstała ledwie pięć lat wcześniej), nie było lepiej. W górniczym Hibbing, MN, brakowało bogaczy, którzy mogliby sobie pozwolić na własne auto. Został więc sam, z jednym jedynym niesprzedanym samochodem, obciążającym jego i tak już nadszarpnięty rachunek. Wtedy właśnie górnik Wickman podjął przełomową dla swojego życia decyzję – postanowił przekuć porażkę w sukces. Za pomocą samochodu.
Carl Eric Wickman i samochód

Don’t Miss The Bus!
Siedmioosobowy wóz posłużył jako środek transportu zbiorowego dla zapracowanych kolegów pechowca – okolicznych górników. Do pracy, do domu, albo na zabawę, za jedyne 15 centów od osoby. Już rok później szofer Wickman wszedł w spółkę z niejakim Ralphem Boganem i został właścicielem Mesaba Transportation Company. Pod koniec Pierwszej Wojny Światowej biznesmen Wickman dysponował  osiemnastoma autobusami, przynoszącymi 40 tys. dolarów zysku rocznie. A to wciąż był dopiero początek. W 1926 roku jeden z kierowców, Ed Stone, obserwując odbicie sylwetki autobusu w witrynie sklepowej, pomyślał o charcie angielskim (ang. greyhound). Nazwa ta spodobała się milionerowi Wickmanowi i w krótkim czasie na amerykańskie drogi wyjechały pierwsze autobusy z logiem Greyhound Lines – srebrnym chartem, uchwyconym w biegu.

 Ten chart omal nie rozbił się o ścianę, kiedy Amerykę dotknął Wielki Kryzys, a firma popadła w gigantyczne długi. Jednak to nie kryzys okazał się największym zagrożeniem dla przedsiębiorstwa emeryta Wickmana. W znacznie większe kłopoty firma popadła, kiedy prezydent Eisenhower zdecydował o budowie Interstate Highway System (sieci autostrad). Odtąd obywatele amerykańscy, mający do dyspozycji coraz tańsze samochody, mogli sami, nie narażając się na wielogodzinne kluczenie po prowincjonalnych drogach, „zawieźć się” w wybrane miejsce. Bez pomocy autobusu.

Go Greyhound And Leave The Driving To Us!
To hasło reklamowe zostało wprowadzone w 1956 roku, jako motyw przewodni kampanii, starającej się przekonać Amerykanów, że podróż z chartem nie straciła żadnej ze swych zalet. Stawiano na komfort, dowodząc, że kierowca samochodu niepotrzebnie się męczy i naraża na niebezpieczeństwa, kiedy mógłby rozsiąść się w fotelu i rozkoszować krajobrazem, zostawiając swe troski Greyhound Lines. Innym pomysłem na przetrwanie trudnych dni była próba przyciągnięcia turystów, dla których podróż autobusem miała się stać szansą na odkrycie Stanów Zjednoczonych - „99 dni podróży za 99 dolarów”, proponowano. Można jechać dokąd się zechce, dowolną ilość mil, a cena nie ulegnie zmianie. Znalazło się również miejsce na promowanie autobusów Greyhound w kulturze popularnej: podróżowali nimi bohaterowie „Śniadania u Tiffany’ego” (mąż Holy), czy sam Ray Charles w filmie „Ray”. Już w latach 30tych Robert Johnson śpiewał: „So my old evil spirit can catch a Greyhound bus and ride”.

(Na marginesie chciałbym dodać, że wszystkie śródtytuły są sloganami reklamowymi Greyhound. Każdy z nich stanowi też link do odpowiedniej reklamy. Aby chronologii stało się zadość, zacznijcie od drugiego, potem pierwszy i trzeci. Na koniec należy kliknąć tu, by zobaczyć zestawienie najciekawszych reklam firmy z lat 60-tych - prawdziwa perła! Można pooglądać, śledząc jednocześnie rozwój sztuki zachwalania produktu przy pomocy telewizji. Polecam.)
... i współczesny Greyhound

We’re On Our Way
Dziś, po wielu perturbacjach, Greyhound Lines wciąż istnieją, jako część brytyjskiej spółki transportowej First Group, działającej nie tylko w Stanach i na Wyspach, ale również w Danii i Kanadzie. W pewnym sensie autobusy spod znaku charta utraciły swój pierwotny, amerykański charakter. Ale tylko dzięki temu Greyhound uniknął bankructwa i może teraz poszczycić się 3800 połączeniami, obsługiwanymi przez 1775 autobusów, które przewożą 5,5 miliarda pasażerów rocznie. A te ich autobusy, wyprodukowane przez Motor Coach Industries, to prawdziwe cacka, wyposażone w Wi-Fi, pasy bezpieczeństwa dla każdego pasażera i możliwość podłączenia swojego laptopa, albo rozładowanej komórki do prądu.  I wciąż można podróżować względnie tanio. Na przykład: za ponad dwugodzinną podróż samolotem z Nowego Jorku do Atlanty trzeba zapłacić ok. 340 dolarów. Tą samą trasą autobus Greyhound jest skłonny przewieźć nas za 140 dolarów (a więc ponad 600 złotych taniej), choć podróż potrwa 20 godzin i z całą pewnością będzie mniej wygodna. Ale gdy każdy grosz ma znaczenie, autobus może okazać się znakomitym wyborem.

Chart angielski to jeden z najszybszych psów na globie. Kiedy rozpędzi się na wyścigowym torze, potrafi osiągnąć prędkość 70 kilometrów na godzinę. To pies myśliwski, który pierwotnie miał w najkrótszym możliwym czasie dobiec do celu. Chart ma jeszcze jedną cechę – kiedy stoi, wygląda wyjątkowo niezgrabnie; piękny staje się dopiero w biegu. Wtedy na moment można zapomnieć o jego cudacznej budowie i brzydkiej, choć sympatycznej mordzie. Staje się panem przestrzeni. Trudno o lepszy symbol dla autobusowej korporacji, której celem stało się przewożenie milionów amerykanów. Korporacji, której kłopoty można wypisać na długiej liście, a o wadach dyskutować godzinami. Ale wszystkie one wydają się znikać, gdy autobus rusza do biegu.

Andrzej J. Kohut

Komentarze

  1. Teraz dużo popularniejsze i bardziej opłacalne są "Megabusy". Założenie podobne jak w tanich liniach lotniczych, czy Polskim Busie. A standard podróżowania bardzo wysoki:)

    OdpowiedzUsuń
  2. a na płn-zach. taka rolę ma Bolt Bus.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty

Japoński samuraj niechciany w USA, czyli dlaczego Nissan Skyline R34 jest nielegalny w Stanach Zjednoczonych

What is this shit, really?

American History F: Gangi Nowego Jorku i rzeczywistość irlandzkiego imigranta