The day the music died
The day the music died – takiego poetyckiego określenia użył amerykański piosenkarz country Don McLean, chcąc opisać zagadkowe zdarzenie jakim była tragiczna śmierć trojga legend rock-n-rolla: Buddy Holly’ego, Ritchie Valensa i The Big Boppera. 3 lutego 1959 roku muzyka oczywiście nie „umarła” i nie skończyła się, ale po tym wydarzeniu świat rock’n’rolla, jak i szerzej – cały świat muzyczny– nigdy nie był już taki sam.
Myślę, że przedstawianie komukolwiek Buddy Holly’ego – „szczupłego chłopaka w śmiesznych okularach” nie ma specjalnej potrzeby. Jak i nie jest niezbędnym wyjaśnianie dlaczego jego twórczość jest nieodłączną częścią amerykańskiej kultury. Jego muzyka była inspiracją dla takich kultowych grup czy solistów jak Boba Dylana i Elvisa Costello. Ponadto znany zespół The Hollies został nazwany właśnie na jego cześć.
Patrząc na to, co Holly zdążył zrobić w ciągu swoich zaledwie 22 lat życia, otrzymujemy dziwne poczucie dwoistości: z jednej strony – jakże utalentowanym i ambitnym człowiekiem musiał być, a z drugiej – jak wyglądałby muzyczny świat, gdyby otrzymał on od losu trochę więcej czasu?
Wybranie tylko jednej, najlepszej piosenki mającej na celu zapoznanie z jego twórczością jest prawie tak samo niemożliwe jak wytypowanie jednej jedynej piosenki Elvisa. Jednakże, aby lepiej oddać atmosferę tamtych czasów, chciałabym przedstawić jedno z nielicznych zapisów wideo z wykonaniem Buddy’ego piosenki Oh Boy, nakręcone na rok przed jego śmiercią.
Buddy Holly nie był jedynym artystą, którego utrata boleśnie dotknęła amerykańską muzykę 3 lutego 1959 roku.
Postać Ritchie Valensa (Richard Steven Valenzuela) jest szczególnie ważną też dlatego, że uważano go za pioniera Latino Rocka. Od momentu, w którym został dostrzeżony przez producenta muzycznego Boba Keane do chwili jego tragicznej śmierci minęło zaledwie 8 miesięcy. Nie przeszkodziło mu to jednak w tym krótkim czasie nagrać aż trzech płyt – w tamtym okresie show biznes pracował na jeszcze szybszych obrotach niż teraz powstają kolejne płyty „gwiazdeczek” ze studia Disney’a. Najbardziej znanym utworem Valensa jest jego przeróbka meksykańskiej piosenki folkowej: La Bamba. Powstaly w niej później miliony coverów, co nie zmniejsza jednak wartości jego interpretacji owej pieśni.
Jednakże biorąc pod uwagę fakt, jak mało znana i niedoceniana jest twórczość Valensa, pozwolę sobie dodać też mniej popularną, ale moim zdaniem wcale nie gorszą od poprzedniej pozycji Come On Let’s Go.
Na końcu trzeba też koniecznie wspomnieć postać Jilesa Perry „J.P” Richardsona Jr., czy też po prost Big Boppera. Bopper był raczej humorystą niźli piosenkarzem, a żeby w pełni docenić jego charyzmę absolutnie koniecznym jest zapoznanie się z wideo materiałami, których, z owych czasów zachowało się niestety niewiele. W tym miejscu chciałabym zaprezentować jego najbardziej znane wykonanie piosenki Chantilly Lace, dzięki któremu Richardson zyskał wielką popularność.
Zgodnie z zasadą głoszącą, iż „najlepsi odchodzą pierwsi” los połączył ich ścieżki życiowe na wydarzeniu zwanym The Winter Dance Party – szeregu 24 koncertów na środkowym zachodzie USA. Dla Valensa i Big Boppera była to unikalna możliwość wystąpienia przed nową publicznością i kolejny krok do sukcesu. Dla Holly’ego jednak, w owym czasie już dość znanego artysty, był to raczej krok w tył, a perspektywa występowania w małych prowincjonalnych salach wcale nie była spełnieniem jego marzeń. Jednak w związku z tym, że jego ostatnia płyta nie osiągnęła zamierzonego sukcesu i nie sprzedała się zbyt dobrze, był zmuszony zgodzić się na te nie do końca odpowiadające mu warunki.
Tak czy inaczej, Valens, Big Bopper, Holly i jego towarzyszący mu muzycy Waylon Jennings, Tommy Allsup, i Carl Bunch zaczęli grać razem. Problem polegał na tym, że miasta, w których miały odbywać się koncerty dzielił ogromny dystans, a autobus artystów nie miał nawet ogrzewania, w wyniku czego perkusista Carl Bunch nabawił się odmrożenia nóg i musiał jakiś czas pozostać w szpitalu.
Uważa się, że punktem zwrotnym, który ostatecznie przelał czarę goryczy był moment kiedy Buddy nie miał ani żadnych czystych rzeczy, ani nawet możliwości żeby je wyprać. Postanowił więc dopiąć swego i po jednym z koncertów grupa wynajęła prywatny samolot, dzięki któremu mieli szybciej dotrzeć do następnego miasta i tam odpocząć. Ów samolot mógł pomieścić tylko trzech pasażerów więc razem z Hollym leciał Bopper, który z powodu przeziębienia namówił jednego z muzyków by ustąpili mu miejsca, a także osiemnastoletni Valens, który nigdy wcześniej nie latał i poprosił Tommy’ego Allsupa, by ten pozwolił mu lecieć zamiast niego.
O godzinie 00:55 trzeciego lutego 1959 roku, samolot Beechcraft Bonanza B35 wyleciał z miasteczka Clear Lake w stanie Iowa i już pięć minut po rozpoczęciu lotu łączność z pilotem została przerwana. Do dziś nie wiadomo do końca co stało się przyczyną katastrofy. Oficjalna wersją jest standardowy „błąd pilota i niesprzyjające warunki pogodowe”. Inne przypuszczenia głoszą z kolei, że pistolet, który Holly nosił ze sobą mógł przypadkowo wystrzelić, chociaż nie ma żadnych dowodów na poparcie tej tezy.
Holly mówił, że śmierć jest dobrym sposobem na zrobienie kariery. Dokładnie tak się i stało w wypadku tej trójki. Niemal każda osoba, w jakikolwiek sposób z nimi związana, zarobiła na tej tragedii. Żona Buddy’ego wydała liczne wspomnienia o nim, to samo zrobiła Peggy Sue – dziewczyna, której poświęcił on jedną ze swoich piosenek. Wspomniany na początku Don McLean po napisaniu utworu American Pie (z którego pochodzi właśnie fraza o dniu, w którym muzyka umarła), jak sam twierdzi, „już nigdy nie musiał pracować”. Z ich twórczości skorzystała nawet grupa Led Zeppelin, której piosenka Boogie with Stu jest prawie stuprocentowym plagiatem Ooh My Head Valensa.
Jakkolwiek nie byłoby to przykre, podobne spekulacje, a być może nawet żerowanie na tragedii zawsze towarzyszą podobnym przypadkom, to jednak w ostateczności każdemu z nas pozostaje możliwość zapoznania się z, nie mniej nie więcej, genialną muzyką, która przetrwała już ponad pół stulecia i będzie pewnie żyć jeszcze dłużej…
...but something touched me deep inside
the day the music died
(Don McLean)
Yuliia Vodzyk
the day the music died
(Don McLean)
Komentarze
Prześlij komentarz