Zmierzch Czarnej Mamby



Dziewiętnaście lat - ponad tyle upłynęło, odkąd młodociany Kobe Bean Bryant postawił swój pierwszy krok na parkiecie NBA w barwach legendarnych Los Angeles Lakers. Wtedy jeszcze mało kto wiedział, że gwiazda Kobego rozbłyśnie być może jeszcze jaśniej niż 16-krotnych mistrzów NBA. Niestety, jak z każdą historią, tak i ta zbliża się ku nieuchronnemu końcowi.

Kobe w dosyć... specyficznej sesji zdjęciowej

Koszykarskiego talentu Bryanta nie można przypisywać dziełu przypadku - jego ojciec, Joe „Jellybean” Bryant, był zawodnikiem NBA, a także spędził wiele lat grając w Europie. To właśnie na Starym Kontynencie Kobe spędził znaczną część swojego dzieciństwa, i dlatego swobodnie włada włoskim czy hiszpańskim (kastylijski przydawał mu się na parkietach - za czasów jego współpracy z Pau Gasolem, omawiali oni taktykę meczową właśnie w mowie Cervantesa). Dopiero w wieku 13 lat wrócił do Filadelfii, gdzie bardzo prędko podbił serca kibiców drużyny Lower Merion H.S.
Czasy szkoły średniej Lower Merion w Filadelfii
O Kobem dowiedziały się wtedy całe Stany - chłopak o niesamowitych zdolnościach  motorycznych i świetnym talencie do gry, przywodził na myśl skojarzenia z legendą koszykówki (i sportu w ogóle), Michaelem Jordanem. Jednak istniały wątpliwości co do tego, czy Bryant będzie w stanie przekuć dobrą formę w szkole średniej na osiągnięcia w lidze „dużych chłopców”. Dlatego też w drafcie roku 1996 został wybrany do NBA z nr 13 przez Charlotte Hornets, którzy natychmiast wymienili się nim za Vlade Divaca z LA Lakers. Do dziś ta wymiana uważana jest za jedną z najbardziej „niesprawiedliwych” w historii NBA. Przez dwie dekady, Kobe oczarowywał kibiców swoją grą, zrażał do siebie co wrażliwszych estetów koszyki (memy pt. „Kobe nie podaje” są już powszechnie znane wśród użytkowników Internetu), a także kontrowersjami wywoływanymi jego spięciami z Shaquillem O’Nealem oraz poważniejszym kazusem, jakim było oskarżenie o gwałt, którego miał dopuścić się w Colorado w 2004 roku. Ostatecznie oczyszczono go z zarzutów, jednak po tym sezonie klub z Miasta Aniołów stracił na wartości.

Mimo zdrady, Vanessa Bryant pozostała przy swoim mężu

Najłatwiej mówić o karierze KB24, przyrównując ją do sinusoidy - od pierwszych, oferujących pewne przebłyski kroków, do eksplozji w popularności i mistrzowskiej dynastii Lakers, po upadek post-2004, w którym Kobe naprawdę dostosował się do wcześniej wspominanych memów - nie dlatego, że nie chciał, tylko dlatego, że nie miał komu podawać i wolał brać sprawy we własne ręce. Dlatego też, kibice na północ od jeziora Ontario chyba nigdy już nie zapomną, gdy w styczniu 2006 roku pojedynkę rozgromił Toronto Raptors, rzucając im 81 punktów.

Potem przyszło odrodzenie - w roku 2008 do Los Angeles sprowadzono Pau Gasola, wrócił trener z czasów mistrzowskich Phil Jackson i Lakersi po raz kolejny wrócili do śmietanki ligi. Wydawało się, że ten „miesiąc miodowy” będzie trwać i trwać, przedłużany dodatkowo pozyskaniem w 2012 roku Steve’a Nasha i Dwighta Howarda, ówcześnie dwóch najlepszych zawodników na swoich pozycjach. Jednak ta bańka prysła, nim zdążyła wzbić się w powietrze - nękany chronicznymi kontuzjami, Nash zakończył karierę, a Dwight Howard przebił młodego Kobego w czasach, gdy ten miał największe problemy z przysłowiową wodą sodową.

Kobe z debiutantem w barwach Lakers, D'Angelo Russellem

Od tego czasu można powiedzieć, na Zachodzie pozostaje bez zmian - co prawda Lakersi mają kilku młodych, obiecujących zawodników, którzy mieli powieszone plakaty Bryanta na ścianach pokojów w młodości, jednak jak to mówią w kraju NBA - too little, too late. Ostatnie dwa sezony Kobe, będący człowiekiem z żelaza przez większą część swojej kariery, przesiedział na ławce, podczas gdy Lakersi osiągali coraz to większe, historyczne doły. W związku z tym zaczęło się głośniej mówić o tym, czy to aby nie będzie jego ostatni sezon. Sam Bryant wielokrotnie dawał takie sygnały - potłuczony, poobijany i obłożony lodem w niemal każdym miejscu na ciele, wielokrotnie już odpowiadał dziennikarzom, że jeżeli nic się nie zmieni w obecnym sezonie, to będzie to jego łabędzi śpiew.

Powoduje to, że mimo kiepskich osiągnięć drużynowych, mecze wyjazdowe Lakers to znów wielkie święto - kibice w Madison Square Garden w Nowym Jorku, zazwyczaj ostrzy i nieprzejednani dla przeciwników, jak i słabości koszykarskich, przywitali Czarną Mambę (tak, Iwona Pawłowicz to nie jedyna osoba korzystająca z tego pseudonimu!) owacją na stojąco. Dwyane Wade, lider Miami Heat, z ekscytacją i smutkiem mówił, że ceni sobie każde starcie z Kobem, bo zdaje sobie sprawę, że jest on jedyny w swoim rodzaju: „Są w tej lidze dobrzy gracze, ale nie ma już Kobech Bryantów.”

Dwie legendy na pozycji rzucającego obrońcy, a prywatnie dwaj przyjaciele - Kobe i Dwyane Wade

Kobe pokonywał praktycznie wszystkich, którzy podjęli jego wyzwanie na parkiecie, ale upływowi lat nie przeciwstawi się nawet najlepszy koszykarz w historii obecnego stulecia. Osobiście liczę na to, że nowy selekcjoner reprezentacji amerykańskiej Gregg Poppovich wybierze Bryanta do składu na Igrzyska Olimpijskie w 2016.  W 2008 roku, gdy USA wracały na szczyt na Igrzyskach w Pekinie, to właśnie Bryant był spiritus movens, wokalnym liderem Reedem Team i najlepszym graczem, który swoją niezatapialną wolą i etyką pracy zainspirował kolegów z drużyny. Po dziś dzień, niemal każdy członek tamtego składu darzy Bryanta dużym szacunkiem za lekcje, jakie wyciągnął ze współpracy z nim. To, że Amerykanie zdobędą złoto nie podlega wątpliwości, jednak mam nadzieję, że to Bryant będzie grał w tym składzie istotną rolę, by potem, wzorem Amerykańskich westernów, odejść w stronę zachodzącego słońca.


Andrzej Banaś

Komentarze

Popularne posty

Japoński samuraj niechciany w USA, czyli dlaczego Nissan Skyline R34 jest nielegalny w Stanach Zjednoczonych

Co kojarzy nam się z USA? Subiektywny przegląd amerykańskiej kultury

What is this shit, really?