„Nie oceniaj gry po okładce” - Grand Theft Auto jako błyskotliwy komentarz o społeczeństwie amerykańskim

Jeśli chodzi o wizerunek Grand Theft Auto u "szarych" obywateli, seria nie ma zbyt dobrego image'u. Owszem, częściowo winę za to ponoszą sami twórcy i kontrowersje związane z brutalną, wulgarną i niekiedy mocno obsceniczną zawartością, odrzucającą od siebie wiele osób. Na szczęście (czy tez nieszczęście), od czasów „pre-komunijnych” byłem z sagą za pan brat, wiec moi rodziciele nie wiedzieli nawet, czym bawi się ich najmłodsza latorośl. "Zabawa" to mało powiedziane- hiperbolizując, można rzec, że z dziełami Rockstar Games dorastałem i niewykluczone, że to właśnie one zaszczepiły we mnie miłość do USA.
 

Welcome to America! 

Wszystko zaczęło się dość prozaicznie. W 1997 studio DMA Designs (obecnie Rockstar Games) z Danem Houserem na czele wydało na świat Grand Theft Auto. Z taką nazwą wiadomo było, że gra nie oprze się na skautach sprzedających ciasteczka. Powierzając nam kontrolę nad obserwowanym z lotu ptaka anty-bohaterem i kilka miast wzorowanych na amerykańskich metropoliach (oraz Londynem- jedyny, do tej pory, moment, kiedy seria przeniosła się na druga stronę Atlantyku), pierwsza i druga część GTA dawały nam wolną rękę. Mogliśmy jeździć po mieście, poznawać jego zakamarki, czy robić to, co grze wychodziło najlepiej - siać chaos. Grand Theft Auto i druga poprawka idą ze sobą ramię w ramię, oddając graczom do dyspozycji zróżnicowany arsenał do zabijania, od paralizatorów po wyrzutnie rakiet i miotacze ognia, sprawiając, że mimo wszystko wydarzenia epizodyczne (jak na tak duży, zróżnicowany i liberalnie podchodzący do kwestii gun control kraj), były w tej wirtualnej Ameryce codziennością.


And Remeber - Respect Everything!

Prawdziwy przełom przyszedł w roku 2001 (w zasadzie, "przełom" w wypadku GTA jest niemal synonimiczne do słowa sequel)- Grand Theft Auto 3, i przejście w trójwymiar. Pamiętam do dziś, jak rozmawiając w szkole z przyjaciółmi, narzekałem, że odejście od tradycji i nowa technologia skażą serię na porażkę, a Housera na swoista Canossę i powrót do przeszłości. Nigdy w życiu nie byłem w większym błędzie! Liberty City, żyjąca swoim własnym życiem metafora Nowego Jorku, i historia zdradzonego i zostawionego na śmierć Claude’a Speeda, biły na głowę wcześniejsze osiągnięcia w tych dziedzinach. Rockstar zawiesiło sobie bardzo wysoko poprzeczkę... tylko po to, by w kolejnym roku przeskoczyć ja o kilka metrów.


This is Vice City! This is business!
Grand Theft Auto: Vice City, korzystające z dobrodziejstw technologicznych GTA3, do znakomitego dania dorzuciło niepowtarzalna mieszankę przypraw. Miejsce szaroburego Liberty City zajęło tytułowe miasto grzechu (tym razem inspiracją było Miami). Zamiast początków nowego millenium, gdzie reklamy w radiu ostrzegały przed rychłym końcem świata (tak, przed kalendarzem Majów i 2012 mieliśmy Y2K!), a gwiazdeczki pokroju Britney Spears czy Christiny Aguilery zaczynały podbijać show biznes, zostaliśmy rzuceni w sam środek szalonych lat 80. Okresu, gdy Ronald Reagan swoją zawadiacką charyzmą i bezpośrednim podejściem „walczył”, zdawałoby się, w pojedynkę z upadającym Związkiem Radzieckim, a MTV, cytując słowa dr Fatalskiego: „jeszcze puszczało muzykę”. Właśnie ten kulturowy pierwiastek uczynił opowieść Tommy’ego Vercettiego niezwykłą- Vice City epatowało wręcz tym cudownym blichtrem, kiczem i kampem, jakim po brzegi wypełniona była ówczesna popkultura- co idealnie oddawała najlepsza ścieżka dźwiękowa w historii gier komputerowych, gdzie na jednym soundtracku spotykały sie tak odmienni wykonawcy, jak Tears for Fears, Phil Collins, Kurtis Blow, czy królowie heavy metalu - Iron Maiden i Dio. Po dziś dzień, słysząc w radiu muzykę z tej gry, kręci mi się łezka w oku i wspominam swoja pierwsza "wizytę" w Stanach Zjednoczonych.


Why did I move here? I guess it was the weather. Or that thing. That... magic

Bo tak naprawdę tym, nie symulatorem mordercy, jest Grand Theft Auto- amalgamatem i pomnikiem twardszym niż ze spiżu dla Ameryki i jej społeczeństwa - wielokulturowego chaosu, w którym de facto cały świat ściera (i dociera) się ze sobą. Przez przerysowanie i pokazanie niekiedy w komiczny sposób zachowań rożnych bohaterów, a także wyśmianie pewnych wzorców zachowań (szczególnie za pomocą genialnie zrealizowanych audycji radiowych) GTA stało się idealnym połączeniem miedzy komentarzem społecznym, a wciągającą rozgrywką dla mas. Gra poświęcona kradzieżom samochodów i zabijaniu tak naprawdę posiada w sobie pewną głębię, opowiadając historie, w których bohaterowie z odmiennych grup etnicznych i kulturowych przechodzą tradycyjną amerykańską pielgrzymkę pod tytułem from rags to riches. Mimo, że na ekranie na porządku dziennym dzieją się dantejskie sceny, którym gra zawdzięcza swą złą reputacje, człowiek chce się tam znaleźć i zaznać tego czegoś, tego "związku X", który od stuleci tworzy z American Dream mit o tyle uwodzicielski, co zwodniczy.

We all make mistakes. That's what makes us human.
Najlepiej uwydatnia to czwarta cześć gry - najbardziej dojrzała, a zarazem najbardziej polaryzująca odsłona serii. Przyznam, że będąc na jakże burzliwym i nieprzyjemnym etapie życia, jakim jest szkoła średnia, podejście takie średnio przypadło mi do gustu - jednak z upływem czasu, wraz z opadnięciem frustracji związanej z "nudą" i powagą tak kontrastującą z poprzednimi odsłonami, zaczęło do mnie docierać, że tak naprawdę to właśnie przygoda Nico Bellica, świeżo przybyłego do Liberty City weterana wojny bałkańskiej, jest tą najbardziej wartą polecenia. Skutecznie rozbiera ona i doszczętnie demitologizuje wspomniany wyżej amerykański sen. Potępia, nie gloryfikuje, drogę od "pucybuta do milionera przy użyciu Automatu Kałasznikowa ", i, nomen omen, wyniszcza głównego bohatera jeszcze bardziej niż ludobójstwa, jakich był świadkiem i prowodyrem w Starym Świecie.

Zdaję sobie sprawę, jak wiele rzeczy pominąłem, jak wiele zostawiłem niedopowiedziane- chociażby o ogromie odwołań do kultury, głównie dzieł kinematografii, takich jak Scarface, Pulp Fiction, czy drugiego Terminatora. Albo pietyzmu, z jakim kreowany jest świat przedstawiony- w czwartej części Grand Theft Auto na „nowojorskich” ulicach, niczym w oryginale, panuje istna wieża Babel, od ubranych w tradycyjne szaty żydowskich ortodoksów, po... polonusów, rzucających w naszą stronę obraźliwe komentarze, gdy wchodzimy w ich przestrzeń osobistą. Jednak największym grzechem jest niewymienienie reprezentacji stanu San Andreas (Kalifornia)- GTA o takim właśnie podtytule szło po śladach Vice City; oraz najnowsze dzieło, dumnie noszące rzymskie "V" w tytule i przez wielu już uznawane za opus magnum zasłużonego studia. Nie wiem, ile jest w tym prawdy, ale wiem jedno- podczas gdy niektórzy zwiedzają Stany, spędzając wakacje na przeróżnych campach, inni, siedzący w fotelu przed ekranem monitora, paradoksalnie będą bliżej Ameryki - zbudowanej z wielokątów, mimo to tak prawdziwej, pełnego piękna i brudu nowego, wspaniałego świata.

Andrzej Banaś

Komentarze

  1. GTA uwielbiam już od czasu kiedy była dostępna na komputerach. Teraz gram na konsoli PS4, którą kupiłem na https://4console.pl/ i powiem szczerze jest olbrzymia różnica. Jestem Fanką tej generacji konsoli i nawet nie przymierzam się do zakupu nowej 5. Czwarta wersja PlayStation zdecydowanie mi odpowiada.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty

Japoński samuraj niechciany w USA, czyli dlaczego Nissan Skyline R34 jest nielegalny w Stanach Zjednoczonych

Co kojarzy nam się z USA? Subiektywny przegląd amerykańskiej kultury

What is this shit, really?