Jeszcze jeden odcinek S01E03: Najlepszy serial, jakiego nie widziałeś

            

Seriale animowane mają swój całkiem spory kawałek tortu na amerykańskim rynku telewizyjnym. Bohaterowie Simpsonów, Family Guy, czy South Park stali się bohaterami popkultury. Nie należy się temu dziwić - animowana forma, z jej skłonnością do meandrowania między absurdem a realizmem, daje ogromne pole do popisu. Typ humoru w tego typu dziełach jest mocno zbliżony do uwielbianego przez Amerykanów stand-upu. Pod płaszczykiem niepoprawnego szyderstwa i czarnego humoru, przekazuje się dużo prawdy o problemach gnębiących społeczeństwo i jednostkę. Być może tłumaczy to fenomen Homera Simspona, Petera Griffina i czwórki z South Park. Czy ikoną popkultury stanie się BoJack Horseman?
             BoJack Horseman to jeden z najlepszych seriali, jakie widziałem od dawna. Bohaterem jest tytułowy BoJack, koń-aktor, który zrobił wielką karierę grając w sitcomie w latach 90. Dało mu to gigantyczną popularność, sporo pieniędzy i… pustkę. Po zdjęciu hitu z anteny, BoJack musiał zmierzyć się z tym, że stał się bardziej celebrytą niż aktorem, a kolejne jego próby odbudowania reputacji w Hollywood okazywały się niewypałami.

            Zaraz, zaraz… koń-aktor? Tak! W uniwersum BoJacka Horsemana zwierzęta i ludzie żyją na takich samych zasadach. Mają prace, domy, rodziny, wikłają się w nowe związki, nowe wyzwania. Oczywiście, jak to w bajce, za każdym zwierzakiem kryje się jakaś ludzka cecha - zaleta lub niedoskonałość. Taka gra z konwencją bajki pozwala twórcom na nieograniczoną wręcz zabawę ze stereotypami, czasem zahaczającą o polityczną niepoprawność. Nie umiem się też oprzeć gorzkiej refleksji, że autorzy przemycają smutną myśl: człowieka i zwierzę nie różni wcale tak wiele. Nie jesteśmy tacy doskonali i wyjątkowi jak nam się wydaje…
            Sam BoJack to postać… specyficzna. Kolejne relacje (związki, przyjaźnie, znajomości) w jakie się wikła, to jak traktuje swoich bliskich, nie pozwalają powiedzieć o nim, że jest złym lub dobrym koniem (sic!). Chociaż nadużywający alkoholu, narkotyków i przypadkowego seksu bohater może budzić negatywne emocje, to na końcu szczerze mu współczujemy. Współczujemy i utożsamiamy się z nim. Widzimy bowiem w BoJacku postać, która wbrew pozorom ma wiele z nami wspólnego. Koń-aktor w średnim wieku szuka w życiu tego samego co my: ciepła, akceptacji, miłości i… swojego miejsca. Takiego w którym nie będzie miał wątpliwości, że to co robi jest dobre i zgodne z jakimś planem.

Nieraz oglądając serial wyobrażałem sobie Raphaela Boba-Waksberga, jego twórcę, jako małe dziecko za DJ-ską konsolą. Przesuwanie suwaków i gałek z poziomu kompletnego dramatu do absurdalnej głupkowatej komedii robiło piorunujące wrażenie. Do tego nieustanna zabawa konwencją, stereotypem, satyra na show-biznes, Hollywood. BoJack Horseman jest zabawny, jest przygnębiający, jest miejscami niezwykle trafnym komentarzem rzeczywistości, a czasami absurdalnym zbiorem skeczów. Kolejne odcinki wciągają nas coraz bardziej. Historia rozpędza się, pierwszy sezon jest typowym wprowadzeniem, drugi przyspiesza akcję, a trzeci to już prawdziwie słodko-kwaśno-gorzka opowieść. Bohaterów prześladują konsekwencje ich czynów, targają nimi wątpliwości, muszą mierzyć się z odpowiedzialnością za decyzje. Nieźle jak na (teoretycznie) lekki w formie serial animowany. W planach są kolejne sezony, tendencja zwyżkowa zachęca do śledzenia całości. Wielkie brawa dla twórców za scenariusz!
            Ale brawa należą się chyba każdemu, kto przyłożył rękę do BoJacka Horsemana. Po kolei. Animacja serialu jest świetna. Podziw budzi liczba żartów, które udało się upchać w tle, z dala od tego co skupia naszą uwagę. Mniej widoczne części ekranu gromadzą mnóstwo żartów sytuacyjnych czy opartych na grach słownych zabawnych billboardach, tytułach gazet itp. Wszystko utrzymane w bajkowo-komiksowej konwencji, ze wspomnianymi antropomorficznymi zwierzątkami hasającymi po ekranie.

           Bohaterowi głosu użyczył Will Arnett. Zatrudnienie tego aktora do głównej roli było strzałem w dziesiątkę. Świetnie oddaje on charakterystykę BoJacka, korzystającego z uciech życia, acz zgorzkniałego i nieszczęśliwego. Kolejne ironiczne komentarze konia tylko zyskują na tym, że są wypowiadane przez Arnetta. Także głosy innych bohaterów świetnie wpisują się w ich wygląd, rolę i znaczenie w scenariuszu. Tutaj wielkie słowa uznania należą się Paulowi F. Tompkinsowi, który świetnie „wcielił się” w rolę Mr Peanutbuttera, głupkowatego labradora-celebrytę, niejako lustrzane odbicie Horsemana i kogoś będącego jego przyjacielem i nemesis zarazem.
Co ciekawe, warto też pochwalić polski dubbing (póki co rodzimych głosów doczekały się dwa sezony). Oczywiście specyfika żartu serialu, opierającego się często na grach słownych, ograniczała pole manewru tłumacza i aktorów. Niemniej warto podkreślić, że po raz pierwszy od dawna nie mamy do czynienia z „bazą” znanych nam kilku - kilkunastu aktorów głosowych, którzy dubbingują każdą nową animację. To sprawia, że BoJack Horseman po polsku brzmi nader świeżo. Przy okazji nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że polska wersja jest… uczciwa. Mam na myśli to, że (od)twórcy nawet nie próbują udawać, że podają nam tę samą „potrawę”. Nie. Jest to alternatywne rozwiązanie, polecam więc oglądać serial w oryginale, bo możemy wielu rzeczy, żartów, niuansów nie wychwycić.
            Kończąc, warto wspomnieć o warstwie muzycznej. Tu także mamy do czynienia z fenomenem - otóż BoJack Horseman jest jej niemal pozbawiony. Możemy liczyć co najwyżej na, nazwijmy to dżingle  pojawiające się między scenkami. Raz na jakiś czas pojawią się też piosenki podkreślające charakter sceny. I niewiele więcej. Tym ciekawiej na tym tle prezentuje się muzyka początkowa, jak i samo intro. Ciekawy elektroniczno-funkowy utwór nagrany przez Patricka Carneya (ponoć ten mniej zdolny i twórczy z duetu The Black Keys) zestawiony ze zbliżeniem na twarz bohatera, zdaje się dopełniać charakterystykę egocentrycznego bohatera. Jak dla mnie motyw przewodni i intro to ścisła (nomen omen) czołówka jeśli chodzi o seriale.
       BoJack Horseman to serial o każdym z nas. Jest to równie wspaniałe, co przerażające. Kibicujemy głównemu bohaterowi w jego samobójczym pędzie do szczęścia, raz po raz tracąc dla niego uznanie. Z nadzieją, że za kolejnym życiowym zakrętem czai się ład i pokój śledzimy losy BoJacka przez kolejne odcinki. Czasami mamy ochotę go znienawidzić. Wtedy dociera do nas to, że fikcyjny koń-celebryta ze swoimi przywarami występkami niewiele się różni od nas. Jeśli głównym celem twórców była korespondencja z tradycją bajki, z charakterystyczną dla gatunku alegorycznością i moralistyką, to udało im się to nawet za bardzo.

Michał Szewczuk

Komentarze

Popularne posty

Japoński samuraj niechciany w USA, czyli dlaczego Nissan Skyline R34 jest nielegalny w Stanach Zjednoczonych

What is this shit, really?

American History F: Gangi Nowego Jorku i rzeczywistość irlandzkiego imigranta