Rozczarowanie
Jeden z wykładowców którego
spotkałem na swojej studenckiej drodze powiedział kiedyś, że dobry badacz jest
w stanie opisać trafnie jednym słowem jakieś wydarzenie, a następnie
zademonstrować, że to słowo rzeczywiście oddaje klimat tych zdarzeń. Tak więc próbując
użyć zaledwie jednego słowa, kilku liter i paru sylab jak można określić
prezydencki cykl wyborczy 2016?
Odpowiedź jest zaskakująco
oczywista, choć także równie przygnębiająca. Słowem tym jest rozczarowanie. Rozczarowanie z wielu perspektyw
obecne było wszędzie. Uderzające mocniej niż Mike Tyson od każdej strony – nieważne czy liberałów, konserwatystów, Demokratów, Republikanów czy wyborców
niezależnych. Przez ostatni rok nikt nie był w stanie się przed nim uchronić.
Establishment
Partii Republikańskiej jest tego najlepszym przykładem.
Kiedy w 2012 roku kandydatura Mitta Romney'a okazała się być kolejną
niespełnioną prezydencką ambicją Republikanów, obecny spiker Izby
Reprezentantów Paul Ryan wiedział już, że aby stanąć do skutecznej walki z
Demokratami i pozyskać nowych wyborców, potrzeba świeżego planu, ładu i
zaangażowania członków jego ugrupowania. Więc gdy w krótkim czasie po wyborach
zaprezentował on wielostronicowy dokument będący dokładną analizą błędów
popełnionych przez członków partii można było mieć nadzieję, że porzucony
zostanie jej karykaturalnie rysujący się wizerunek "starych, białych,
bogatych mężczyzn w garniturach". Plany były wielkie i można było
przystąpić do ich realizacji, lecz wtedy pojawił się Donald Trump.
Miliarder z Nowego Jorku wstrząsnął
fundamentami partii tak niespodziewanie, że establishment partyjny nie miał na
to żadnej odpowiedzi. Skrzętnie budowana i ulepszana struktura nagle okazała
się domkiem z kart bezczelnie zawalonym przez człowieka, którego początkowo uznawano
za maskotkę tej kampanii. Donald Trump miał być chodzącą reklamą Republikanów,
która zwiększy oglądalność i zainteresowanie prawyborami po czerwonej stronie
politycznej barykady, podczas gdy nagle stał się jej główną gwiazdą. Teraz po
jego zwycięstwie sytuacja ta zaczęła się zmieniać i establishment został
zmuszony do współpracy z prezydentem-elektem, który przecież jeszcze tak
niedawno był outsiderem, który swoją retoryką i głoszonymi poglądami nadwyrężał
kredyt zaufania powierzony mu na początku prawyborów. Kiedy więc Mitt Romney
ostatnio spotkał się z Donaldem Trumpem, mając w pamięci wcześniejszy bunt
Romneya za wszelką cenę starającego się obalić kandydaturę miliardera – wizja
współpracy obu panów wydaje się wręcz karykaturalna.
Republikanie obrażający siebie
nawzajem w uwłaczający jak nawet na standardy polityczne sposób na wiecach
wyborczych i w czasie debat. Gubernatorzy, senatorowie i deputowani do Izby
Reprezentantów nie popierający i wręcz odcinający się od prawnie wybranego
kandydata swojej partii na prezydenta. Bojkotowanie partyjnej konwencji i
pompowanie horrendalnych sum pieniężnych przeciwko kandydatom własnego
establishmentu. To wszystko brzmi jak najgorszy koszmar szefa partii, który dla
Republikanów okazał się rzeczywistością. W pewnym momencie szefowi Republican
National Committee (RNC), Reince'owi Priebusowi, można było tylko współczuć.
Republikanie muszą sobie zadać więc
pytanie: Kim jesteśmy i kim przez Trumpa się staliśmy? I odpowiedź wbrew
pozorom nie jest taka oczywista.
Reince Priebus najadł sie nerwów w czasie kampanii |
Partia Demokratyczna i ich rozczarowanie jest już
całkowite – 2016 to miał być rok Demokratów , Hillary Clinton miała zostać
pierwszą kobietą prezydentem. Pojawiła się szansa na odzyskanie kontroli w
Senacie. Utrzymanie kierunku polityki zaproponowanej społeczeństwu podczas
dwóch kadencji Baracka Obamy.
Tymczasem rzeczywistość okazała się
być tak brutalna, że śmiało porównać można ją z krwawą rzezią bohaterów z
horroru klasy B. Demokraci zostali obezwładnieni i pozbawieni jakichkolwiek
szans na bunt. Został zarzucony na nich kaftan bezpieczeństwa i niczym pacjenci
w szpitalach psychiatrycznych w tego typu filmach mogą jedynie krzyczeć
błagając Republikanów trzymających elektrowstrząsy, aby nie wymazali oni 8
ostatnich lat z ich pamięci.
Bezwzględni Republikanie jednak
właśnie to zamierzają uczynić. Twarde zapowiedzi odwołania wszystkich executive orders prezydenta Obamy, uchylenie i zastąpienie Obamacare czy
anulowanie dofinansowania ONZ w celu walki z globalnym ociepleniem oznaczają
kompletne odcięcie się od ostatnich 8 lat polityki prowadzonej przez Stany
Zjednoczone. Współczuć teraz należy Barackowi Obamie, bo jakkolwiek nie
postrzega się jego prezydentury, to nagle te dwie kadencję mogą zostać
przekreślone grubą linią zrobioną drogim piórem. Piórem zapewne należącym do
ekskluzywnej serii Trump Pens (nie mylić z Trump-Pence).
Mike Pence |
Wyborcy Berniego Sandersa są kolejną grupą, której
rozczarowanie może być ogromne. Najbardziej przykre jest jednak to, że
zwolennicy senatora z Vermont to w większości ludzie młodzi, którzy dopiero od
niedawna uczestniczą aktywnie w procesie wyborczym i politycznym swojego kraju
i mogą być (a być może nawet powinni) oburzeni tym czego byli świadkami. Nikt
nie spodziewał się, że Bernie będzie tak trudnym kontrkandydatem dla Hillary
Clinton. Nawet sami demokraci, którzy jednak swoimi działaniami zadbali o to,
aby to była Sekretarz Stanu miała przewagę w tym procesie. Począwszy od
poparcia ze strony superdelegatów – członków establishmentu partyjnego, których
głos również był liczony przy wyborze kandydata partii na Prezydenta – poprzez
wiele innych, mniejszych działań mających na celu zaszkodzić Sandersowi,
pokazano młodym ludziom, że idea uczciwej walki politycznych programów jest
dość utopijnym marzeniem. A to wielu z nich mocno zraziło do dalszego
angażowania się w działalność Demokratów. Całe szczęście dla Hillary Clinton,
Bernie Sanders nie żywił publicznej urazy za sensacyjne doniesienia o różnych
manipulacjach, które ujrzały światło dzienne i na Konwencji w Filadelfii poparł
swoją wcześniejszą kontrkandydatkę.
Rozczarowani mogą być również Ci,
którzy z utęsknieniem czekają na pojawienie się innej, trzeciej opcji na planie
tej politycznej baśni. Ani Jill Stein z Partii Zielonych, ani Libertarianin
Gary Johnson nie okazali się być rycerzami na białym koniu, ratującymi
niezależnych wyborców z opresji konieczności wskazania spośród jedynie między
dwóch politycznych hegemonów. Być może z perspektywy czasu więcej osób będzie
podzielało mój osobisty pogląd, że te wybory to zmarnowana okazja dla
kandydatów trzeciej partii. W wielu sondażach zarówno Hillary Clinton jak i
Donald Trump byli postrzegani wśród społeczeństwa bardzo nieprzychylnie. Więc
czy czasem nie było szansy na „nową twarz w polityce”? Na pojawienie się
drugiego Rossa Perot, który w 1992 roku zdobył aż 19% głosów? Większość osób
twierdzi, że na razie hegemonia dwupartyjna w systemie Stanów Zjednoczonych
jest zbyt solidna, aby została naruszona przez kandydata innej partii. Ale co
by się stało jeśli to Bernie Sanders wystartował jako kandydat niezależny? Co
jeśli Evan McMullin ogłosił swoją niezależną kandydaturę wcześniej? Czy miałby
szansę na zwycięstwo w większej ilości stanów niż tylko będąc konkurencyjnym
jedynie w Utah? Niestety nigdy się tego nie dowiemy, ponieważ główni kontrkandydaci
– Stein i Johnson – byli od razu skazani na pożarcie ze względu na brak
racjonalnych i odmiennych programów niż te proponowane przez Demokratów i
Republikanów.
Kandydaci trzecich partii często są
określani jako spoil candidates - czyli osoby, głównie zabierające po kilka,
kilkanaście tysięcy głosów tym „poważnym” kandydatom. Niestety póki co się to
nie zmieni.
Jednak największymi rozczarowanymi w
moim odczuciu są po prostu zwykli amerykańscy wyborcy, którzy
przez prowadzony poziom retoryki tej kampanii – a raczej jego brak – nie mogli
naprawdę porozmawiać i zagłębić się w problemy, które na co dzień ich dotykają.
Stworzony został teatr, cyrk, przedstawienie, które zastąpiło poważne
traktowanie problemów i polityki, szopką złożoną ze skandali, wypuszczania
ukrytych taśm, maili. Nic więc dziwnego, że w ostatnich sondażach około 60
procent Amerykanów uważa, że kraj zmierza w niewłaściwym kierunku. Spoglądając
na dyskurs polityczny prowadzony non stop w stacjach telewizyjnych, ale również
za pośrednictwem internetu, nie trudno odnieść wrażenie, że wszystko jest złe:
Muzułmanie atakują, terroryści są wszędzie, klasa średnia wymiera, imigranci
zabierają pracę Amerykanom, a firmy opuszczają kraj w poszukiwaniu lepszych
warunków poza jego granicami. Prowadzona kampania przejdzie do historii jako
najbardziej negatywna, pełna strachu i niepewności o własną przyszłość.
Oczywiście grup które można uznać za
rozczarowane ostatnim rokiem jest znacznie więcej - ale nie sposób wymienić je
wszystkie. W tej chwili jednak chciałbym życzyć sobie, wszystkim amerykanom i
Wam drodzy Czytelnicy – aby kolejne 4 lata tych rozczarowań przyniosły jak
najmniej.
Konrad Mzyk
Komentarze
Prześlij komentarz