Spłukani
Antoine Walker zarobił na parkietach NBA 108 mln $. W 2010 roku ogłosił bankructwo. |
Czasami
wyobrażamy sobie jak wiele pieniędzy moglibyśmy mieć, zarobić. Jak fajnie by
było mieć siedmiocyfrową sumkę na koncie. To rozwiązałoby większość problemów.
Mieszkania, samochody, podróże… A czy kiedykolwiek zastanawialiście się, jak
wiele kasy bylibyście w stanie stracić?
O tym ile pieniędzy roztrwonił Mike
Tyson krążyły legendy. Sam mówił o 400 milionach dolarów. Ikona boksu, chyba
każdy słyszał jego nazwisko. I symbol upadku. Tyson powoli wychodzi na prostą
po latach problemów z prawem i narkotykami. Po bardzo długim okresie, no cóż,
nierozsądnego prowadzenia się. Jego powrót do finansowej kondycji jest odrobinę
przykry, bo dzięki niemu stał się swoistą atrakcją. Objechał na przykład Stany
Zjednoczone z własnym show, w którym opowiadał o swojej karierze, jej wzlotach
i upadkach, których pewnie było równie dużo. Gwiazda NBA lat 90., Latrell
Sprewell, odrzucił 3-letni kontrakt za 21 milionów dolarów. „Muszę wyżywić
rodzinę” – stwierdził, z nadzieją, że inny klub zaoferuje mu lepsze pieniądze.
Chętnych zabrakło, Sprewell rozpoczął zjazd. Łącznie zarobił w NBA około 100
milionów dolarów. Dziś ma podobno 50 tysięcy i żyje w skromnym, wynajętym
mieszkaniu. O Scottiem Pippenie słyszał chyba każdy. Ten drugi, obok Michaela
Jordana w mistrzowskich Chicago Bulls lat 90. Jakiś czas temu pojawiła się
plotka, że zbankrutował. Pippen zdecydowanie zaprzeczył. Nawet jeśli z jego
kontem bankowym wszystko w porządku, to nie jest problem fakt istnienia takiej
pogłoski. Problemem jest to, że kolejny zmarnotrawiony majątek wielkiego
zawodnika nikogo by nie zaskoczył.
Mniej widocznym elementem wspomnianych mistrzowskich
Bulls był Randy Brown. Z 15 milionów dolarów majątku nie zostało nic. Sprzedał
nawet to, co sentymentalnie najcenniejsze. Pierścień za mistrzostwo ligi.
Spotykał się z młodymi zawodnikami i opowiadał im swoją historię. Dziś jest
asystentem trenera w drużynie „Byków”. Jemu się udało odbić od dna. Bez willi i
jachtów też da się żyć. Tylko czy w porę zrozumieją to ci, którzy (jeśli
wierzyć słowom byłego gracza Jasona Kapono) mieli po dwa samochody na każdy
dzień tygodnia?
W NBA da się sporo zarobić. Oto kontrakty za bieżący sezon. (via Basketball Reference) |
Związek Graczy NBA opublikował w
2008 roku oświadczenie w którym ogłosił, że 60 procent zawodników ligi w ciągu
pięciu lat od zakończenia kariery ogłasza bankructwo. Dodajmy, że NBA to jedna
z najlepiej zarabiających sportowych organizacji świata. I dzieli się zyskami z
graczami. Kontrakty na poziomie 10-15 mln dolarów za sezon dla rezerwowego nie
robią na nikim wrażenia. Dirk Nowitzki z Dallas Mavericks zarobi w tym sezonie
25 milionów dolarów. A jest dopiero ósmy na ligowej liście największych płac.
Kontrakty dla najlepszych przekraczają 100 mln dolarów za kilka lat. A przecież
nie tylko zespoły płacą zawodnikom. Są też kontrakty reklamowe. I choć nie
zawsze wypłaty były tak wielkie, to od lat NBA jest szansą dla młodych graczy
na zarobienie nie dobrych, a wręcz gigantycznych pieniędzy. Wybór w pierwszej
rundzie naboru do ligi to w najgorszym razie niemal pewny pierwszy milion.
Nie mam pojęcia co czuje młody
człowiek, który operuje milionami dolarów. Wydaje mi się, że mało kto z nas
pozostałby normalny. Nagle uwierzylibyśmy w naszą wieczną młodość i
nieomylność, nieograniczony potencjał. Nagle zegarki, biżuteria, samochody,
mieszkania stałyby się tanie jak woda mineralna. Ponad 1/3 czarnoskórych
zawodników NBA pochodzi z biednych rodzin. Wyobraźmy sobie taki przeskok.
Wyobraźmy sobie jak wielu „przyjaciół” i krewnych nagle sobie o nas przypomina.
„Hej, byłeś tam z nami, jesteś na szczycie, a my biedujemy, pomóż nam!”.
Kolejne pijawki przyssane do naszych portfeli napędzają tylko proces wydawania
pieniędzy na zbytki. Sami zawodnicy też pewnie nie do końca orientują się w
szczegółach wszelkich finansowych operacji, a racjonalne zarządzanie majątkiem
nie jest im znane. Potem otrzeźwienie, kiedy - by ratować płynność finansową - trzeba
sprzedać kolejny jacht czy samochód. Dobrze chociaż, jeśli korzystaliśmy z nich
więcej niż parę razy i naprawdę ten zakup był nam potrzebny. Do tego dochodzą
przyjemne elementy popularności, których skutkami ubocznymi są alimenty.
Legenda Seattle Supersonics, Shawn Kemp ma na przykład (co najmniej) siódemkę
dzieci z sześcioma kobietami. I miesiąc w miesiąc musi wypłacać im sowite
pieniądze. Warto obejrzeć film Spike’a Lee He
Got Game”. Traktuje on o rozterkach i pokusach młodych sportowców.
Ale można też pominąć spektakularne
przypadki wielkich gwiazd, które marnotrawiły fortuny. Nazwiska Allena Iversona
czy Antoine Walkera są chwytliwe medialnie, ale są i inni. Wielkim
niespełnionym talentem okazał się Darius Miles. Pokładano w nim gigantyczne
nadzieje, których nie zdołał spełnić. Najgłośniejsza historia z nim związana to
kończące jego wygasającą karierę zawieszenie za doping. Potem pojawiały się problemy
z marihuaną i nielegalnym posiadaniem broni. I nawet taki niespełniony talent
zdążył w lidze zarobić 82 miliony dolarów! I zbankrutować! Tych przypadków jest
tak dużo, że wpisując w wyszukiwarce „zawodnicy NBA, którzy ogłosili
bankructwo” wiele stron prezentuje zestawienia 5-10-15 zawodników. I wcale nie
tak często te nazwiska się powtarzają!
Darius Miles - miał być gwiazdą, został bankrutem |
Bądźmy uczciwi w dwóch sprawach. To
wcale nie jest tak, że typowy amerykański sportowiec-bankrut to czarnoskóry
były koszykarz. To dotyczy sportowców każdego koloru skóry i specjalizacji.
Bankrutują także nie tylko gracze, którzy kupowali biżuterię za kilkanaście
milionów dolarów albo kolejny samochód ze złotymi felgami. Niektórzy na
emeryturze próbowali majątek zainwestować i przepadli z kretesem. Ot, zdarza
się – zwłaszcza w Ameryce.
NBA chyba
najlepiej zdała sobie sprawę z tego, że takim ludziom należy pomóc. Jeśli tym,
co umiesz robić najlepiej było rzucanie piłki do kosza, to nie jest łatwo
przestawić się na sprzedawanie samochodów, ubezpieczeń itd. Bo przecież nie
każdy może zarabiać godziwe pieniądze jako trener albo telewizyjny ekspert. Dlatego
NBA ustanowiło system zapomóg dla graczy, którzy spędzili w lidze określoną
ilość sezonów. Taki weteran może liczyć na rentę, zapewniającą godne życie. Jedni
mogą taki system krytykować (bo nikt temu milionerowi pieniędzy przecież nie
ukradł, sami przehulali), jednak maszynka do zarabiania pieniędzy jaką jest NBA
uznała, że ma pewien moralny obowiązek wspierania byłych graczy. Wszak każdy z
nich dołożył swoją cegiełkę do gigantycznego sukcesu ligi, której jeszcze w
latach 70. groziło, no właśnie, bankructwo. Ważne jest też uświadamianie.
Młodzi gracze NBA przechodzą cykl szkoleń na temat
zarządzania majątkiem. Część ich pensji odkładana jest na specjalny fundusz. Nie
ma takiej fortuny, której nie można stracić. Ten morał i historie wielkich
upadków trzeba im przekazywać. Pytanie tylko, czy akurat to zechcą kupić.
Michał Szewczuk
Komentarze
Prześlij komentarz