„Breastaurant” czyli jak skutecznie przyciągnąć klientów


To, że Amerykanie kochają sport i jedzenie, wszyscy wiedzą. Jedną z ulubionych form spędzania czasu przeciętnego mężczyzny w Stanach jest smaczny posiłek i piwo (albo jak kto woli – whiskey) w tzw. ‘sports barze’. Kiedy wyobrażamy sobie taki bar, co nam przychodzi do głowy? 60 calowe telewizory na których możemy obejrzeć naszą ulubioną dziedzinę sportu, głośna muzyka (w amerykańskim wydaniu oczywiście country) i duży wybór piwa. To wyobraźmy sobie, że drzwi do takiego baru otworzyłaby nam szczupła dziewczyna z szerokim uśmiechem, a po (góra) 30 sekundach od momentu w którym usiedliśmy przy stole przyjęłaby od nas zamówienie na to upragnione piwo kolejna piękność. A gdybym jeszcze dodała, że te ślicznotki ubrane są w skąpe stroje, które taktycznie podkreślają i eksponują ich kobiece kształty, ale są jeszcze na tyle zakrywające, że wstęp do restauracji nie jest wzbroniony dla osób poniżej 18 roku życia?

Mowa tu oczywiście o sieciach restauracyjnych, których pierwowzorem jest sławna sieć Hooters, kojarzona głównie z wielkooką sową oraz rzucającym się w oczy neonowym  pomarańczowo-białym uniformem.  Założona ponad 30 lat temu przez 6 biznesmenów na Florydzie nie do końca zdających sobie sprawę z rewolucji jaką zapoczątkowali, w tej chwili sieć rozrosła się na ok. 400 lokacji w samych Stanach i 28 krajów na świecie. Nazwa została zaczerpnięta od słynnego komika Steve’a Martina, który w jednym ze swoich skeczów nazwał te najbardziej reprezentatywne części kobiecego ciała (wszyscy wiemy o co chodzi) ‘hooties’ i taka nazwa spodobała się właścicielom. Sukcesu pozazdroszczono i w ślad za biznesmenami ze słonecznego stanu z czasem odważyli się pójść inni przedsiębiorcy dostrzegający potencjał. W tej chwili w sporej części kraju znaleźć można takie lokale jak Twin Peaks (których logo są dwa spiczaste wierzchołki gór), Mugs ‘N Jugs oraz konkurencyjny WingHouse, kilkakrotnie pozwany przez Hooters o kopiowanie image’u tzw. Hooters girl (i również kilkakrotnie zwycięski).


Nazwy różne, stroje różne (chociaż pozornie podobne) ale idea taka sama – promujemy zabawę, pozytywną atmosferę i sex appeal. Jak powiedział jeden z menadżerów Twin Peaks Restaurant: „Karmimy czyjeś ego zanim nakarmimy jego żołądek”. Myślą przewodnią takich instytucji jest przekonanie, iż wyjście do baru/restauracji powinno być połączone z rozrywką, a kelnerki są tzw. entertainers, czyli ich zadaniem jest zabawianie klientów, rozmowa z nimi i sprawienie, aby każdy czuł się wyjątkowy. A jak się okazuje, pełnienie takiej funkcji pociąga za sobą poważne zobowiązania.

Otóż w momencie podpisania umowy o pracę z restauracją takiego typu równocześnie podpisujemy oświadczenie, że obligujemy się do dbania o swój wygląd za każdym razem, kiedy pojawimy się w pracy. Dostajemy podręcznik pracownika z zasadami i poradami, jak o siebie dbać. Pij dużo wody. Jeśli masz problemy z cerą, idź do dermatologa. Przycinaj końcówki włosów co 6-8 tygodni. Zawsze noś je rozpuszczone. Nie przychodź do pracy bez makijażu. Dbaj o linię – ćwicz min. 3 razy w tygodniu. Nigdy nie zdejmuj uśmiechu z twarzy – problemy zostaw w domu. To tylko kilka z przykazań „Hooters Girl”. Jeśli się nie zastosujemy – nie ma nic prostszego niż zastąpienie nas kolejną ślicznotką chętną do zarobienia pieniędzy. A pieniądze są konkretne. Bo pomijając marną minimalną stawkę godzinową wypłacaną kelnerom w USA, dziewczyny w takiej restauracji żyją z napiwków które, jak łatwo się domyśleć, są spore w obliczu rozbrajającego uśmiechu, dużych kocich oczu i głębokiego dekoltu.

Ale żeby nie patrzeć jednowymiarowo, zwróćmy uwagę na kilka innych faktów. Po pierwsze, wbrew pozorom, restauracje tego typu nie są oblegane jedynie przez mężczyzn. Owszem, stanowi to ich rodzaju „guilty pleasure” po ciężkim dniu pracy, ale często jest to również miejsce wypadu dla całej rodziny. Babcia, dziadek, żona, dzieci – każdy może się tam dobrze bawić. Dlaczego? Przede wszystkim ze względu na jedzenie. Jedzenie nie ustępuje popularnością kelnerkom. Sławne, chrupiące skrzydełka z kurczaka w jednym z wybranych sosów sekretnej receptury potrafią się sprzedać w nakładzie 20 tysięcy na lokal podczas takich wieczorów jak np. Super Bowl Sunday.

Po drugie, większość lokali wyposażonych jest w maszyny do gry dla dzieci i każda pociecha dostanie kolorowankę, aby czas oczekiwania na jedzenie minął przyjemniej. Poza tym, mimo że stroje są jakie są, to jednak pewne zasady utrzymują je w przystępnym dla dzieci jak i dla starszych ludzi tonie: żadnych tatuaży (jak się taki ma, to trzeba go zakryć fluidem), żadnych kolczyków (jedynie delikatne wkręty w uszach) i ogólnie biżuterii oraz żadnych dziwnych kolorów włosów czy paznokci. 

Czasami zastanawiam się, jakim cudem restauracje tego typu utrzymały się w kraju, który zbudowany został przecież na purytańskich zasadach. W Polsce próbowano wdrożyć podobne rozwiązanie, ale się nie przyjęło. Następnym razem jak wybierzecie się do Niemiec, Austrii czy np. Czech (lub oczywiście USA) zachęcam do odwiedzin Hooters i przekonania się na własnej skórze, jak to wygląda. Jedni kochają, inni nienawidzą. Jak z większością interesujących rzeczy w życiu ;) 

Maja Hartzell

Komentarze

  1. No niezły pomysł na przyciągnięcie klientów, szczególnie panów! Niestety nie miałam okazji być w takim barze, ale spróbowałabym chętnie takich chrupiących skrzydełek ;) Budowanie wizerunku marki nie jest łatwe, a to podejście jest bardzo odważne! Ciekawe czemu w Polsce się to nie przyjęło. Mamy mnóstwo agencji brandingowych, które pomogłyby zbudować komunikację marki ;)link

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty

Japoński samuraj niechciany w USA, czyli dlaczego Nissan Skyline R34 jest nielegalny w Stanach Zjednoczonych

Co kojarzy nam się z USA? Subiektywny przegląd amerykańskiej kultury

What is this shit, really?